12 lipca

Książki jednodniówki. 10 powodów, dla których wolę, gdy jest krótko i cienko


Kiedy zaczynałam swoją przygodę z blogowaniem (miałam jakieś trzynaście, czternaście lat) i wkręcałam się w internetową książkosferę, lubiłam podpisywać się pod różnymi czytelniczymi trendami. Tłumaczę na przykładach: 1. lepiej przeczytać książkę niż obejrzeć ekranizację, 2. najważniejsze, by wkręcić się w historię, 3. pisanie po książce i zaginanie stron to największe zło, 4. objętość książki to żaden problem, grubaski też są fajne, bo można dłużej pożyć z bohaterami. Przez te kilka lat zdążyłam w swoim życiu obalić wszystkie te "czytelnicze przykazania" (przy okazji zapraszam do posta, w którym trochę o tym mówię) i dojść do banalnego wniosku: czytaj se człowieku, jak ci się żywnie podoba. O! Ludowa mądrość. 

Ostatnio odkryłam w swym czytelniczym sercu pewną prawidłowość. Grube książki (powyżej 500 stron) czytam tygodniami, czasem miesiącami. Ciągną się i ciągną, męczą mnie strasznie, zdają się nie mieć końca. Nie pamiętam, kiedy ostatnio spodobał mi się taki grubasek na tyle, żebym jednym tchem przeczytała całość. Tak ostatnio zdzierałam oczy na Czarnych oceanach Dukaja, Innych światach (które porzuciłam po kilku opowiadaniach), wcześniej Narrenturm Sapkowskiego (choć było całkiem spoko, odsyłam do recenzji), Potopie Sienkiewicza... Za to książki niegrube, najlepiej takie do 200-250 stron, zwykle połykam momentalnie. Oczywiście nie jest to jakaś sztywna zasada, przecież wciągnęłam się jak nie wiem w całą trylogię Cixin Liu, a Zły Tyrmanda czy Lalka Prusa to jedne z moich ulubionych książek. Traktuję je jako wyjątki potwierdzające regułę. Dlaczego?

10 zalet krótkich książek
I to takich, które nie wchodzą w skład żadnych serii

    1. Oszczędzanie czasu
To dość oczywista cecha cienkich książek - czyta się je zdecydowanie krócej. Jest to wyjątkowo istotne, kiedy czytamy coś, co średnio nam leży, a jednak chcemy/musimy to przeczytać do końca. No wiecie - lektury, bestsellery, których jesteśmy ciekawi, klasyki, przymus społeczny (jak to nie czytałeś Harry'ego Pottera?! Jak można nie znać żadnego utworu Mickiewicza?!). Łatwiej przebrnąć przez Ucztę Platona (ok. 50-70 stron) niż całych Chłopów Reymonta (stron milion). Mówcie, co chcecie... Poza tym niegruba książka jest wybawieniem dla ludzi z przypadłością taką jak moja - bardzo trudno jest mi porzucić rozpoczętą lekturę. Pracuję nad tym, ale jednak nieskończone książki nie dają mi spokoju. Poza tym trzeba doczytać nawet kiepską książkę, żeby móc się na jej temat wypowiedzieć, skrytykować. A przecież o to tu teraz chodzi w blogoświatku. 

    2. Odkrywanie
Jeśli chcemy rozpocząć swoją czytelniczą przygodę z jakimś autorem/krajem/gatunkiem/ nurtem, rzadko kiedy od razu rzucimy się na grubasy. Nie wyobrażam sobie, że moją pierwszą stycznością z Dukajem byłby olbrzymi Lód (którego nie czytałam, ale patrząc na inne, dość trudne do czytania jego książki... To mogłoby być wyzwanie. Choć twórczość Dukaja lubię i szanuję), a z groteską - Pożegnanie jesieni Witkacego (świetna książka!). No a jak ktoś jeszcze nie wie, czym jest mdławy romans historyczny - niech lepiej traci czas na czymś krótszym, niż Jeździec miedziany Simons (nie polecam). Czym książki krótsze, tym więcej w niewielkim czasie można odkryć, spróbować. 

    3. Smakowanie
Wiemy doskonale, że im coś występuje w mniejszej ilości, tym bardziej jest wyjątkowe. Weźmy na przykład takie... poziomki. Jestem przeogromną wielbicielką poziomek, a jest ich jak kot napłakał - nie dość, że tylko sezonowo, to i latem jak na targu znajdziesz (albo w lesie), to niemal cudem. Kiedy więc już mogę rozkoszować się ich niebiańskim smakiem, robię to powoli, zachwycam się każdą małą poziomeczką! Gdybym miała ich pod dostatkiem, żarłabym garściami... Analogicznie z krótkimi książkami - można powoli delektować się każdą stroną. Skupienie większe, łatwiej zachować uwagę, więcej się zapamiętuje. I się nie nudzi tak szybko. 

    4. Pochłanianie 
U mnie działa to tak, że jak mam kryzys czytelniczy, to potrafię niemal w ogóle nie czytać, może sporadycznie. Wtedy masowo oglądam seriale i filmy. Kiedy chcę kryzys przełamać - wiadomo, że nie sięgam po najcięższe (w dosłownym znaczeniu) tomisko w domu. Nie chcę w końcu wpaść w kolejny kryzys. Biorę się za książki jak najcieńsze. Wystarczy, że jedna taka książka mnie wciągnie, i biorę się za kolejną. Pochłaniam w dzień czy dwa. Nie męczę się tygodniami. To miłe uczucie, kiedy się tak szybko przeczyta książkę. Człowiek ma po prostu satysfakcję - udało się, skończyłam, jestem kimś! Dobijamy w tym miesiącu do dziesięciu książek! To bardzo motywuje do czytania taką leniwą kluchę jak ja. Serio, jestem ludzka, co będę kłamać. 

    5. Więcej za mniej 
Cienkie książki są z reguły tańsze. Jeśli kupię trzy grube książki i zapłacę stówę (hehe, przy dobrych wiatrach), to za tę samą kwotę kupię cztery, może nawet pięć książek krótszych. Czaicie bazę? Jestem studentem-sknerą. Zawsze biorę to, co tańsze. Wiadomo. 

    6. Eksperymentowanie z formą 
Może tu się nie zgodzimy, mając przed oczami Ulissesa Joyce'a, ale odnoszę wrażenie, że krótka forma sprzyja literackim eksperymentom. Sprawia, że czytelnik doświadczy czegoś nowego, ale nie zdąży się tym znudzić. Weźmy chociaż Innych ludzi Masłowskiej - gdyby to było dwa razy grubsze, poddałabym się. A tak mam w pamięci obraz książki dziwnej, ale charakterystycznej i ciekawej. 

    7. Podróże
Tu sprawa jest oczywista - bagaż jest zawsze dziwnie za mały, kiedy chce się wszystko zmieścić. Przemieszczając się, chcemy nasze walizy, torby i plecaki jak najbardziej odchudzić, żeby nie dźwiga. Dużo wygodniej czytać w tramwaju książkę małą, niż ogromne tomiszcze, od trzymania którego bolą ręce i spojrzenia innych pasażerów. 

    8. Brak przywiązania do historii i bohaterów 
Przestałam lubić tasiemce. Naprawdę. Jasne, lubię, jak historia mnie wciągnie - ale wole takie szybkie strzały. Nie chcę obsesyjnie myśleć o bohaterach fikcyjnej opowieści i zastanawiać się, co tam dalej z nimi będzie. A oczekiwanie na kolejne części jakiejś serii właśnie to z człowiekiem robi. Kiedyś uwielbiałam to uczucie kibicowania bohaterom, traktowania ich jak żywych - pewnie teraz też z przyjemnością bym się zaczytywała w dobrej, grubej młodzieżówce. Ale już nie chcę. Mam to w serialu i mnie to męczy, jak coś ma za dużo sezonów. Chociaż powieści chciałabym od tego przywiązywania się uwolnić. Literaturę traktuję poważniej i nie chcę się tu pysznić, po prostu film/serial to rozrywka, książki dobieram ostrożniej i rzadziej służą mi czystej rozrywce. Ktoś rozumie, ma tak samo? Oczywiście wyjątkiem jest Jeżycjada. Bo jest ze mną od dawna i kocham ją bezwarunkowo (nawet jeśli ta miłość bywa trudna). 

    9. Szybsze poszerzanie horyzontów 
Też macie poczucie zaległości kulturowej? Że jakoś tak za mało w życiu przeczytaliście, za mało znacie, za mało wiecie? I że chcielibyście być bardziej oczytani, z łatwością rzucać nazwiskami? No to słuchajcie - cienkie książki. Jeśli masz do wyboru przeczytać jedną Wielką Ważną Książkę albo trzy Małe Ważne Książki - wybierz te trzy. Trochę powtarzam to, co już pisałam wyżej, ale jeśli chcesz poznać Autora, o którym wszyscy mówią, ale nagle okazuje się, że to nie autor ale Autorów Milion, to zwracaj uwagę na ich Wielkie Krótkie Dzieła. Nie ma za co. Służę swoją starannie obliczoną erudycją.

    10. Stop wodolejstwu 
Masz wrażenie, że niektóre grube książki mogłyby stracić połowę swojej objętości i w ogóle by na tym nie ucierpiały, a wręcz taka terapia uszczuplająca by im pomogła? Cóż, tak jest. Jak gdyby autorzy mieli zaprogramowane w umysłach, że gruba książka to lepsza książka i więcej hajsu (a przecież nie płacą im za ilość znaków! Choć obiło mi się o uszy, że kiedyś, gdzieś tak było. Ktoś wie coś więcej?). I często wychodzi wodolejstwo. Nie lubię wodolejstwa. Wolę konkret. W Lalce nie cierpiałam Pamiętnika starego subiekta, a u Kosika przydługich dysput technologicznych. Czasem warto sobie darować i pomóc czytelnikom! 

Gdyby jakaś książka poczuła się urażona, to przepraszam, nie dyskryminuję żadnych bardziej puszystych tomów. Przepraszam za nazywanie Was grubasami. Ale może pora przejść na dietę? 

Choć starałam się nie być nadęta i nie wszystko w tym poście było na sto procent poważne, to rzeczywiście prawdą jest, że wolę niegrube książki. I nie czuję się przez to mniej wartościowym książkoholikiem czy głupszym człowiekiem, co boi się "ambitniejszej" literatury. Tłumaczę, bo choć wierzę w swoich czytelników, to stereotyp wielkiej książki = mądrej książki tkwi w wielu. A mały tomik może swoim niedopowiedzeniem zdziałać w mózgu dużo więcej, niż gruby przegadany tom, w którym autor boleśnie długo tłumaczy i opowiada nam wszystko... A więc jeszcze punkt 11 - Niedopowiedzenia. WIELBIĘ. 

Co o tym sądzicie? Jakie książki lubicie czytać najbardziej? Co z seriami? Jakie są Wasze ulubione cienkie pozycje, które moglibyście polecić? 

PS. Raptory ze zdjęcia to komiks Dema, twórcy najlepszej rzeczy w internecie - czyli Kucy z Bronksu. Ktoś ogląda?
PS2. Przepraszam za to, że tekst o krótkich książkach jest tak długi i się tak ciągnie nawet w postscriptum... Macie kuce na koniec. Bo książki nieraz są przyczynkiem do afirmacji życia! O. Ludowa mądrość. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Ballady bezludne , Blogger