02 stycznia

Czytelnicze podsumowanie 2022. Najlepsze książki minionego roku

Czytelnicze podsumowanie 2022. Najlepsze książki minionego roku

Konkret. Zawsze się rozgaduję w tych podsumowaniach, a przecież rzecz jest prosta. Chciałam w 2022 przeczytać sto książek, nie udało się, ale nie żałuję i widzę, że ustawianie sobie takich celów jest bez sensu (fiksacja na punkcie licznika tylko mnie demotywowała do czytania). Kończę rok z wynikiem 73 i myślę, że jeśli dodać do tego wszystkie rzeczy czytane po tysiąc razy do magisterki i inne teksty na studia - to naprawdę jestem pod wrażeniem samej siebie. Choć tak subiektywnie wydaje mi się, że czytałam niedużo, często uciekałam w seriale i spotkania - czego oczywiście nie żałuję.

W zeszłym roku zmieniłam swoje podejście do literatury i czytania. Zluzowałam gacie, jeśli chodzi o literaturę gatunkową - do tej pory rzadko czytałam coś dla czystej rozrywki i rozluźnienia. W 2022 roku kryminały (tak, m.in. Mroza) wchodziły mi jak masełko. Dużą radość dawała mi też literatura faktu, co jest dla mnie zaskakujące, bo zwykle moje serce zwraca się jednak ku beletrystyce. 

Życiowo - zaczęłam studiować filozofię, co było jedną z najlepszych decyzji w moim życiu, te studia otwierają i inspirują mój mózg. Choć magisterka z filologii polskiej też dała mi sporo do myślenia (tematy: ontologia przedmiotów, relacje człowiek-rzeczy-natura, fenomenologia). Wzrusza mnie myśl, że z każdym rokiem dojrzewam ku nowym spojrzeniom, refleksjom. Poza tym dzięki filozofii znowu zastanawianie się, myślenie i dyskutowanie o tym z innymi, jakkolwiek dziwnie to nie brzmi, daje mi radość. 

Krótki przegląd liczbowy przeczytanych przeze mnie książek:
Jeśli chodzi o płeć autora: 40 książek napisanych przez kobiety, 33 przez mężczyzn. Gatunkowo: 43 książki, które zbiorczo nazwałabym powieściami (ale wcisnęłam tam też Pana Tadeusza i Wypiora), 8 tomów opowiadań bądź krótkich form prozatorskich, 14 pozycji non-fiction (w tym zarówno eseje, jak i reportaże oraz książki popularnonaukowe) oraz... 6 tomów poezji i 2 dramaty. Forma książki: 33 pozycje czytane klasycznie w papierze, 20 ebooków i... 20 audiobooków (to był szok dla mnie). Kraj: królowała jak zwykle Polska, 37 książek, poza tym 16 innych krajów (jak USA, kraje skandynawskie, Francja, Czechy, Chiny, Japonia, Ukraina, Argentyna, Niemcy...). 

W końcu przechodzimy do zwycięzców tego roku. Są w tym zestawieniu książki, które naprawdę mnie zszokowały i takie, które po prostu były bardzo dobre i z jakiegoś powodu dla mnie ważne. Lecimy. 

Zdziwieni? Pan Tadeusz był pierwszą książką, którą przeczytałam w 2022 roku, z okazji roku romantyzmu polskiego, i od razu wiedziałam, że pojawi się w topce roku. Gdy czytałam Mickiewcza w liceum, nie robił na mnie takiego wrażenia - a teraz? Miłość! Pierwszorzędny humor, napięcie, wielowątkowość, trzynastozgłoskowiec który tak pięknie i lekko układa się na języku (czytajcie teksty pisane wierszem na głos). 

Na początku roku miałam zajęcia o Juliuszu Słowackim - i niestety muszę przyznać, że dużo bardziej trafia do mnie przejrzyste, charakterne pióro Mickiewicza, niż piękne, ale pogmatwane utwory Słowackiego. #teammickiewicz

Na zachętę, żebyście czytali Pana Tadeusza z przyjemności, a nie z przymusu, fragmencik. Hrabia to jeden z moich ulubionych bohaterów, kocham to, jak Mickiewicz zaorał siebie i innych romantyków: 

O! - krzyknął Hrabia, ręce podnosząc do góry - 
Dobre miałem przeczucie, żem lubił te mury!
Choć nie wiedziałem, że w nich taki skarb się mieści, 
Tyle scen dramatycznych i tyle powieści! (...)
Szkoda, że ten Soplica stary nie ma żony
Lub córki pięknej, której ubóstwiałbym wdzięki;
Kochając i nie mogąc otrzymać jej ręki, 
Nowa by się w powieści zrobiła zawiłość: 
Tu serce, tam powinność! tu zemsta, tam miłość!

Sońka była zdecydowanie największym zaskoczeniem tego roku. Nie pamiętam, bym w ciągu ostatnich kilku lat aż tak wzruszyła się jakąś książką. Co ta powieść ze mną robiła! Śmiech, płacz, otępienie, zachwyt przez trwogę. Karpowicz ze mnie drwił, wyprzedzał moje uprzedzenia, kierował na manowce, a równocześnie ściskał za serce i łechtał polonistyczne oczekiwania. Uważam tę książkę naprawdę, naprawdę za wybitną - bardzo rzadko mówię coś podobnego, więc weźcie to na serio. To pierwsza książka od lat, którą oceniłam 10/10. Nie umiem wskazać żadnej wady, jest po prostu perfekcyjna. Choć przyznaję, że robotę robi też fenomenalne słuchowisko - musicie to przesłuchać. 

A o czym Sońka jest? No właśnie... o wojnie, peryferiach, dziewczynie zakochanej w Niemcu. Brzmi kiepsko. Tym większy jest mój podziw dla Karpowicza, że tak świetnie ten temat obronił, nie spłaszczył go, nie romantyzował ani nie przegiął z ukazywaniem przemocy. Ciekawie autor wprowadził tu elementy teatru. Narrator-bohater-słuchacz, który jest reżyserem teatralnym, fascynującą historię tytułowej Sońki próbuje od razu przebić w przedstawienie. Sprawia to, że prawda miesza się z artystyczną wizją, binarne opozycje dobry-zły, prawdziwy-fałszywy rozkładają się, a czytelnik jest tak skonfundowany i rozbrojony, że... Już mi słów brakuje, znowu mam ochotę Sońkę przeczytać. Jeśli potrzebujecie dodatkowej zachęty, żeby rzucić wszystko i zacząć czytać, to proszę: 

No i jakoś to wszystko musi potem wyglądać na deskach sceny. Musi poruszać. Chwytać za serce. Dusić za gardło. Najlepiej w czerni i bieli, wtedy wiadomo, że idzie o Ważne i Ponadczasowe. (...) wielkie ryzyko sceniczne, groźba efekciarstwa, kolejne memłanie Holokaustu. Kicz. Bez tego jednak chyba przedstawienie się nie uda. I czy to ma znaczenie, co wzrusza? Arcydzieło czy szmira? Wzruszenie jest takie samo.

Zastanawiałam się, czy dawać tu Błony umysłu, bo właściwie jest to kontynuacja Szczelin istnienia, które w którymś z poprzednich rankingów się już pojawiły. Brach-Czaina była dla mnie w tym roku jednak szczególnie ważna, ponieważ jest jedną z bohaterek mojej pracy magisterskiej. Błony umysłu były więc dla mnie z jednej strony materiałem badawczym, a z drugiej intelektualną rozrywką. Kocham styl autorki, jej wizję macania świata, krzątactwa, doceniania codzienności. Eseje Brach-Czainy to jedna z najlepszych rzeczy, jaka przydarzyła się polskiej humanistyce od... w sumie to w ogóle. 

Pojawiły się tu motywy, które poruszyły mnie szczególnie i osobiście, choćby tytułowe złuszczanie błon umysłu. Mam nadzieję, że jeśli nie zachęcę Was do czytania, to sama autorka to zrobi: 

Nie wahajmy się przyznać, że błony naszego ducha też wymagają złuszczenia i co pewien czas powinny być wyrzucane. (...) Złuszczanie błon umysłu - z pozoru niewidocznych, lecz niestety mocnych - wyzwala postawę sceptyczną. Osoba poddająca się tym niszczycielskim, ale ożywczym praktykom, nie tylko krytycznie postrzega siebie, lecz także może stracić trwałe przekonania. 

W sumie to nie sądziłam, że Farby wodne, reportaż czytany ledwo miesiąc temu, pojawi się w tym zestawieniu, ale z czasem coraz częściej przychodziła do mnie myśl, że to jest naprawdę ważna i dobrze zrobiona książka. Temat jest trudny: Auschwitz. Autorka skupia się jednak tych, o których historia zagłady zwykle milczy - na społeczności cygańskiej i ich losach w trakcie wojny i po niej. Pion tej historii nadają: portrety malowane akwarelami, Królewna Śnieżka i wojna między prawami autorskimi a pamięcią. Fenomenalnie zrobiona rzecz: z wrażliwością, bez oceniania ofiar, bez romantyzowania historii (tak, jestem na to bardzo wyczulona). Mały fragment: 

Serial [Holocaust z 1978] otworzył złotą erę kina holokaustowego. Inspirowało, oburzało, prowokowało do debat o rasizmie i antysemityzmie, o prawach twórców i upraszczaniu historii, o kulturze i polityce. Kino to gra na uczuciach widza, który wie, że zostanie oszczędzony. Uformował się kanon zagłady dla mas.

Nie jestem ani osobą poetycką, ani szczególnie zakochaną w poezji. Ale Szymborska nieustannie powoduje u mnie szybsze bicie serca. Te dwa tomiki, przeczytane w ramach magisterki, jakoś tak pozwoliły mi się na chwilę zatrzymać, ucieszyć się, że jestem, tutaj i przez krótką chwilę. Poezja Szymborskiej ma w sobie prostotę, czar i wrażliwość, które bardzo do mnie przemawiają. W przeciwieństwie do poezji współczesnej, którą byłam zmuszona czytać na zajęcia - tam nic mnie nie porusza, w żaden sposób. Kocham w Szymborskiej prostotę, bezpośredniość, brak przyrostu formy nad treścią, bazowanie na konkretach. Przytoczę tu jeden z moich ulubionych wierszy z tomu Tutaj. Oto Metafizyka

Było, minęło. 
Było, więc minęło. 
W nieodwracalnej zawsze kolejności,
bo taka jest reguła tej przegranej gry. 
Wniosek banalny, nie wart już pisania, 
gdyby nie fakt bezsporny, 
fakt na wieki wieków, 
na cały kosmos, jaki jest i będzie, 
że coś naprawdę było, 
póki nie minęło, 
nawet to,
że dziś jadłeś kluski ze skwarkami.

Światy równoległe, słuchane z siostrą podczas Głównego Szlaku Beskidzkiego, dały mi wiele radości. Łukasz Lamża ma niezwykły talent rozprawiania się z różnymi teoriami systematycznie, rzeczowo, a równocześnie lekko, przystępnie i z poczuciem humoru. Nie sądziłam, że książka o teoriach spiskowych może być aż tak wciągająca i pełna treści. 

Uwielbiam też szacunek i skromność, z jakimi Lamża opowiada o różnych godzących w umysł człowieka teoriach. Widać to pięknie na przykładzie innej jego książki - Trudno powiedzieć, w której opowiada z naukowym zacięciem o chorobie, rasie, inteligencji i płci. Choć nie bawi się w poprawność polityczną (w bądź co bądź dość eksploatowanych społecznie tematach), nie robi też z siebie kontrowersyjnego celebryty, który nam teraz opowie swoją wizję świata. Nie, Lamża stara się być obiektywny, co sprawia, że często zadaje pytania bez odpowiedzi. Rozważa różne zagadnienia, przedstawiając różne punkty widzenia, ale nie zawsze stawia diagnozę. Bardzo to doceniam. Literatura popularnonaukowa w świetnym wydaniu. 

Jak powiedziałem na samym początku, fakty i definicje nam nie pomogą. Te naprawdę najtrudniejsze i najpoważniejsze problemy prowadzą nas na terytorium wartości, gdzie fakty stają się tylko argumentami, ale przytaczanymi na obronę tezy, która z faktów wcale nie wynika. To prastary problem, który określa się często w naszym filozoficznym slangu mianem gilotyny Hume'a: nie da się przejść od zdania "jest tak i tak" do zdania "powinno być tak i tak".


Tak przedstawia się moja topka tego roku - jestem z niej bardzo zadowolona. Tym bardziej, że w 2022 było jeszcze więcej wspaniałych książek: Czarny hetman Barbary Sadurskiej, Brud Davida Vanna, Wypiór Grzegorza Uzdańskiego, Internat Serhija Żadana, Czarodziejska góra Thomasa Manna, Blizna Auður Ólafsdóttir czy Ostatnie stadium Niny Lykke

Dajcie znać, które z moich ulubionych książek czytaliście oraz jak przedstawia się Wasza lista najlepszych książek 2022 roku. 

09 czerwca

Mniej krytyczna, bardziej otwarta.
Czy to źle?

Mniej krytyczna, bardziej otwarta. <br /> Czy to źle?

Proces starzenia się postępuje. Muszę pogodzić się z faktem, że także moja dusza, mój literacki krytyk wewnętrzny, moje gusta i upodobania się starzeją. To, co podobało mi się jeszcze kilka lat temu, często nie wywiera na mnie wrażenia, ale też to, co kiedyś było takie meh, dziś jest bardziej łał. Uważam, że mam dobry literacki gust - siedzę w tym długo, podczas czytania uruchamiam procesy zmysłowe, krytyczne i emocjonalne, otwieram tą literaturoznawczą skrzynkę z narzędziami, szukam odwołań, oceniam, jak to jest zrobione, czemu działa bądź nie działa... Oczywiście mam też swoje indywidualne upodobania, ulubione pisania, style, chwyty. Czuję się pewnie w literackim światku, umiem (o)cenić dobrą literaturę - subiektywnie, ale też do jakiegoś stopnia, powiedzmy, obiektywnie. 

Kiedyś jednak, raczej podświadomie, krzywiej patrzyłam na osoby inaczej niż ja oceniające literaturę. Ja wiem, że zaraz okrzykniecie mnie mianem snobki, bufonki. Nigdy nie byłam jednak hejterką, nie wywyższałam się nad tymi, którzy się ze mną nie zgadzali. Raczej gdzieś tam z tyłu głowy pojawiały się nieraz takie nieśmiałe myśli: "on nie rozumie dobrej literatury, dlatego nie docenia tej książki", "ona lubi tylko czytadła", "jak to się może im podobać?". Potrafię się do tego przyznać. 

Powoli leczę się z myślenia, że są czytelnicy lepsi i gorsi, lubiący lepszą i gorszą literaturę. Dalej uważam, że są dobre i złe książki (za Oscarem Wildem), ale sporo jest tych dyskusyjnych albo takich, które mają prawo się podobać, nawet jeśli nie są dobrze napisane, bądź nie podobać, choć są mistrzowskie. Nigdy nie wiesz, jak na Ciebie zadziała literatura. A oddziaływanie książek na nas - to jedno z najważniejszych kryteriów przy ocenie utworu, jakiegokolwiek: literackiego, muzycznego, filmowego... 

Literatura działa, kędy chce. Nie mnie oceniać, jak działa na innych. Na mnie działa Prus i Tokarczuk - na innych nie musi. Inni lubią Twardocha i Hłaskę - ja niezbyt, i okej. Wielbię Jeżycjadę, a kiedyś namiętnie czytałam Johna Greena - inni uważają to za szmirę. Wielu sentymentalnie czyta Harry'ego Pottera i Zmierzch - i spoko, nawet jeśli nie są to książki mojego życia.

Staję się mniej krytyczna, a bardziej otwarta na różne spojrzenia. Zaczął mnie też drażnić cyniczny i nieustępliwie negatywny sposób oceniania książek. "To jest słabe" zamiast "Na mnie nie zrobiło wrażenia". 

Czy to znaczy, że nie powinniśmy podchodzić krytycznie do literatury, pokazywać jej słabych punktów, niedociągnięć? Nie. Ale z taką myślą: może to tylko moja opinia, a nie obiektywne prawdy. To, że nie lubię czegoś w literaturze, nie znaczy, że to nie działa na innych. Powtarzam - nadal uważam, że istnieją po prostu złe książki, źle napisane - ale zawsze warto mieć na uwadze, że innym się podobają. Mają do tego prawo. Nie czyni to z nich gorszych czytelników. Po co mieć poczucie winy, że coś nam się podoba? Cytując Sońkę Karpowicza: 

Kicz. Bez tego jednak chyba przedstawienie się nie uda. I czy to ma znaczenie, co wzrusza? Arcydzieło czy szmira? Wzruszenie jest takie samo.

Czy właśnie ten różnorodny odbiór literatury nie jest fascynujący? To że jest tylu czytelników inaczej reagujących na te same książki? Pora zluzować majty. Niby pikantne recenzje czyta się lepiej - takie zdecydowania na nie. Też lubię je czytać. O ile celują w książkę a nie czytelników. I nie szydzą. Szyderstwa i poczucia wyższości już nie trawię. Już, bo kiedyś robiły na mnie (znowuż - podświadomie raczej) wrażenie. Często wypunktowanie wad i szydzenie wydaje nam się bardziej niż chwalenie racjonalne, inteligentne. A czasem jest po prostu - bufońskie i efekciarskie. 

Dajcie znać, jak sami oceniacie książki i ich czytelników. Wpadacie w pułapkę szyderstw i zadzierania nosa? No i jakie książki podobały Wam się, choć inni uważali je za słabe, a które całkiem Wam nie podpadły, choć ponoć są genialne?

PS. Wybaczcie dziwny, trochę wzniosły, a trochę "moralizatorski" ton tekstu. xD

02 stycznia

Najlepsze książki 2021 roku i trochę cyferek

Najlepsze książki 2021 roku i trochę cyferek

Miniony rok był pod względem czytelniczym bardzo zróżnicowany i bogaty. Przeczytałam 80 książek i 6 komiksów Asteriksa, które ratowały mój humor jesienią. Jest to jeden z moich najlepszym wyników czytelniczych w ogóle, choć odczuwam pewien niedosyt - mam wrażenie, że mogłabym przeczytać i poznać jeszcze więcej literackich perełek. 

Statystyki wyglądają dość ciekawie. Wśród 80 książek, które przeczytałam, 46 napisały panie, a 34 panowie. To pewnie wynika z moich lektur na studia oraz z tego, jak bardzo od tamtego roku jaram się prozą pisaną przez kobiety (celowo nie piszę "proza kobieca", bo to określenie już napiętnowane). 

Sporo czytałam polskiej prozy - aż 34 książki. Na drugim miejscu USA - 16 pozycji, a na trzecim, co bardzo mnie zdziwiło, Japonia - 7 książek. To pewnie przez Tajfuny. Trochę czytałam również prozy skandynawskiej - 8 utworów. Pozostałe pozycje to książki z całego świata, co bardzo mnie cieszy - m.in. Rumunia, Czechy, Kanada, Walia, Francja, Brazylia, Korea, Włochy, Argentyna, a nawet Mauritius (oczywiście najwspanialsza Devi!). 

Gatunkowo trudno mi określić, zrobię to bardzo ogólnikowo. Wśród książek większość stanowiły powieści - 53. Różne zbiory, krótkie prozy - 20 pozycji. W końcu non-fiction (reportaże i eseje) - 7.

Dziś pokażę Wam te pozycje, które zrobiły na mnie największe wrażenie w 2021 roku. Kilka książek wyłuskanych z wielu przeciętniaków, słabiaków albo po prostu dobrych książek, które jednak w moim serduchu nie znalazły miejsca. Co ciekawe - wszystkie poniższe tytuły przeczytałam od sierpnia, wcześniej jakoś nie trafiałam na szczególnie wybitne dzieła.

Zacznę od sześciu pozycji z literatury pięknej, a zakończę na dwóch (dla mnie to AŻ dwóch!) książkach non-fiction.

Ananda Devi pojawia się podsumowaniu roku po raz kolejny. Zielone sari zrobiło na mnie w 2020 olbrzymie wrażenie - pomimo upływu czasu nadal często wracam do niej myślami, polecam komu popadnie i zachwycam się niesamowitym stylem mauretańskiej autorki. Jednym z moich nielicznych postanowień czytelniczych na tamten rok było przeczytać wszystkie przetłumaczone na język polski książki Anandy Devi (w Podwórku do tej pory wydało trzy, zresztą przewspaniale) - udało się jeszcze przed jesienią. Ewa ze swych zgliszcz nie zrobiła na mnie wielkiego wrażenia, choć to wspaniała książka, za to Smutny ambasador pozamiatał. 

Zbiór nowel o inności, permanentnym smutku, trudnych decyzjach i relacjach. Egzotyczne, ocierające się o pierwiastki niezwykłe, fantastyczne, a równocześnie bliskie życia, codzienności. Każda strona to emocjonalna bomba i zachwyt nowatorskimi pomysłami. Samo to, że pamiętam absolutnie każdą nowelę, jakbym przeczytała ją tydzień temu, o czymś świadczy. Naprawdę polecam. Choć nadal Zielone sari odrobinę bardziej.

Zaraz po przeczytaniu Dziennika upadku napisałam na Instagramie, że to najlepsza książka, jaką przeczytałam w 2021. Historia żydowskiej rodziny na emigracji zrobiła na mnie piorunujące wrażenie, choć zawsze podchodzę do tego tematu, przyznaję, nieco z dystansem. Boję się patosu, pisania o wojnie przez osoby, które nie miały z nią styczności. Michel Laub jednak podejmuje temat mistrzowsko. Stworzona przez niego historia jest szczera, bez zafałszowań, nikogo nie gloryfikuje. Rozprawia się z postpamięcią, pokazuje, że życie w poczuciu krzywdy przeszłą katastrofą - jaką niewątpliwie był holokaust - zostawia piętno również na kolejnych pokoleniach. 

Życie głównego bohatera to tak naprawdę próba poradzenia sobie z tym, że jest Żydem, i zrozumienia, co to właściwie znaczy. Jest to droga przez bunt i odrzucenie historii przodków. Sam mówi: "Gdybym miał opowiedzieć o czymś własnym, zacząłbym od historii z kolegą, który upadł na swoich urodzinach". Odgradza "coś własnego" od tego, "co rodzinne". Żeby dowiedzieć się, jak finalnie radzi sobie z piętnem wojny, musicie koniecznie przeczytać Dziennik upadku. Poza wątkami żydowskimi to również po prostu piękna historia o rodzinie i relacji ojciec-syn. 

O matulu, jak ja się na tym dobrze bawiłam! Szarady czytałam w grudniu i już gdzieś w połowie byłam pewna, że trafi do topki 2021. Powieść norweskiego noblisty to chyba najstarsza książka, jaką przeczytałam w tamtym roku, bo została wydana w 1892, ale niech to Was ani trochę nie zraża. Nie każda literatura klasyczna* czy dawna równa się trudnemu językowi, żmudną fabułą i opisami przyrody. Szarady wciągają, pochłaniają, bawią, ekscytują i zachwycają. 

Nagel jest ekscentrycznym przybyszem nie wiadomo skąd. W swoim żółtym garniturze przyciąga uwagę wszystkich mieszkańców małego Lillesand. Ma poglądy na świat na przekór wszystkim, ciągle kłamie, by potem się do tego przyznawać (i nie przejmować), łączy w sobie antagonizmy: szalony i wrażliwy, uczciwy i niemoralny (jak mówi okładka). Słowem - zakochałam się momentalnie. Szarady prześladowały mnie długo po skończeniu czytania. Jednym z moich postanowień na 2022 jest przeczytać Głód Hamsuna.

*Jak Wy rozumiecie ten termin? Według mnie jest dość problematyczny, bo mglisty. Literatura klasyczna to po prostu stara? Czy stara i powszechnie znana? A może typowa dla pewnego gatunku? Kultowa? Dlaczego wielu czytelników myśląc "klasyka", mówi Jane Austen? Niech mi to ktoś wytłumaczy! Chyba popełnię na ten temat jakiś wpis.

Trudno mi coś napisać o tej książce, bo tak jak pochłonęłam ją w niecałą godzinę, tak potem nie mogłam do niej wracać (egzemplarz z biblioteki, ale na pewno kupię swój własny, aby go czytać raz na miesiąc). Ale się zachwycałam, jadąc z nią autobusem! Nawet grupa gimbusów z głośnikiem nie była mnie w stanie rozproszyć. 

Kodeks pomylonych jest dokładnie o tym, o czym mówi tytuł. Grupa pomylonych żyje w alternatywnym świecie, w którym tworzy. Na przykład psy. I serca. Ptaki. Głos. Bronka Nowicka napisała nowe instrukcje stwarzania rzeczy, których nietypowi twórcy zostali pomyleni - niektórzy z drzewem, inni z wiatrem albo rzeką. Bardzo, bardzo niezwykła rzecz, przeczytajcie! Uwrażliwia i otwiera oczy na to, co nas otacza.

Kolejne dwie pozycje ustawiłabym nieco poza podium, bo choć zarówno Traktat o łuskaniu fasoli jak i Świat Rocannona to wspaniałe książki, tak jednak trochę im brakuje punktów w rankingu mojego serca, aby równać się z pozostałą szóstką. 

Wiesław Myśliwski jest pisarzem wybitnym. Czytając Traktat..., rozpływałam się w słowach i historiach, wchodziły jak masełko, co nieco dziwi, gdy weźmiemy pod uwagę fakt, że cała książka jest monologiem staruszka o jego życiu. Znać w Myśliwskim mistrza prozy, na pewno sięgnę po inne jego książki. 

Przyzna pan wówczas, że to, co opowiedziane, nie odwrotnie, ustanawia to, jak było, jest czy będzie, nadaje temu wymiar, skazuje na nicość lub na zmartwychwstanie. I tylko to, co opowiedziane, jest jedyną możliwą wiecznością. Żyjemy w tym, co opowiedziane. [s. 69]

Mam słabość do Ursuli LeGuin, odkąd przeczytałam Ziemiomorze. Czarnoksiężnik z Archipelagu oraz Grobowce Atuanu, czyli dwa pierwsze tomu serii, to jedne z moich ukochanych powieści fantastycznych. Sześć światów Hain to seria już bardziej sci-fi (choć czy na pewno?), w której poznajemy historie inteligentnych istot z innych planet.

Świat Rocannona jest przede wszystkim bardzo przyjemny i wciągający, a przy tym zachwyca niezwykłą wrażliwością na drugiego, innego. Mamy wątki podróży w czasie, styku kultur, mechanizmu tworzenia się elit, ratowania planety. Samo dobro! Będę na pewno czytać kolejne tomy.

Kajś to chyba zwycięzca w kategorii największe zaskoczenie roku. Puściłam sobie audiobooka ot tak, z braku laku, no i zaciekawiona tematem, który jest mi dość bliski jako Sosnowiczance. Nie sądziłam, że tak się polubię z tym reportażem. Lekki, nieco gawędowy styl Rokity w połączeniu z nieprzekłamaną, choć oczywiście subiektywną narracją o Górnym Śląsku po prostu wciąga. 

Szczególnie oczywiście ciekawiły mnie historie o miejscach, które znam, widuję. Ołowica w Szopkach, przez które zawsze przejeżdżam tramwajem, jadąc na uczelnię, albo gdzie czekam na pociąg na urokliwie blaszanym dworcu. Opowieść o odpływie mieszkańców z Bytomia - jednego z najbardziej dziwnych i szkaradnych miast, w jakich byłam. Rozmyślania o modzie na śląskość i bumie na Katowice z jego odświeżonym rynkiem i budynkami z czerwonej cegły. Swoją drogą, naprawdę lubię to miasto (polecam do studiowania, śmieję się z tego UŚa, ale go kocham). Rokita spaceruje po Śląsku i do tej kameralnej, osobistej wędrówki zaprasza czytelnika.

Flannery O'Connor wbiła się do topki dosłownie na ostatnią chwilę, kilka dni przed końcem roku. Czytając te eseje, co chwilę zaznaczałam jakieś cytaty, zwłaszcza, gdy autorka pisze o pisaniu prozy. Choć już dawno pogodziłam się ze swoją ograniczoną wyobraźnią do pisania literatury pięknej, O'Connor na chwilę rozpaliła we mnie pragnienie, żeby coś napisać i wypróbować jej rady o konkrecie, pisaniu zmysłami, unikaniu ogólników. 

Część o pisarzach katolickich wydawała mi się nieco słabsza, ale nadal ciekawa - dla mnie pewnie bardziej, niż dla osób niewierzących. W jednym momencie miałam lekki zonk, gdy autorka pisze o edukacji w eseju Nauczanie literatury, z którym nie do końca się zgadzam. Sama jednak pisze, że nie jest pedagogiem i może się mylić, więc jej wybaczam. 

Było oczywiście w tym roku wiele innych świetnych książek, żeby tylko wymienić Niedokończone życie Phoebe Hicks, Lato, gdy mama miała zielone oczy, Samosiejki, Niebieską księgę z Nebo, Annę In w grobowcach świata czy Zazi w metrze. Dajcie koniecznie znać, jakie książki skradły Wasze serca w 2021 roku i czy jesteście zadowoleni ze swoich czytelniczych osiągnięć. Ściskam w nowym roku!

05 grudnia

"Cóż więc wybrać? Ciężar czy lekkość?". Nieznośna lekkość bytu Milana Kundery

"Cóż więc wybrać? Ciężar czy lekkość?". <i>Nieznośna lekkość bytu</i> Milana Kundery

 Siostra widzi, co kupiłam w księgarni. 
- Nie czytaj tego. 
- Niby czemu? 
- Zaczęłam kiedyś. Obrzydliwe. 

Po tak znakomitej rekomendacji zabierałam się za Nieznośną lekkość bytu jak pies do jeża. Jeśli mogę być czegoś pewna w swoim zmiennym guście czytelniczym, to niechęci do propagowania czy próby wybielania paskudnych charakterów, zbrodni, zdrad i obrzydliwości. Nie znaczy to równocześnie, że pasjonuję się literaturą dydaktyczną czy tendencyjną i lubię jedynie narracje pełne dobrej, jasnej myśli i szlachetności. Lubię jednak, gdy autor daje mi subtelne znaki, mówi mi: "tu, czytelniku, masz historię paskudnego człowieka. Zrób z nią, co chcesz, ja jej nie oceniam, nie romantyzuję, nie uświęcam, nie tłumaczę. Masz, sam wydaj werdykt". Mam wątpliwości, czy Milan Kundera taki ma stosunek do swoich bohaterów. I czytelników.

Zacznę może od krótkiej charakterystyki Tomasza, głównego bohatera (bądź jednego z głównych bohaterów) powieści. Facet gdzieś po czterdziestce. Realizuje w swoim życiu wizję "erotycznej przyjaźni" - także po ślubie z Teresą, którą niby kocha, ale rani wiecznymi zdradami. Nawet gdy ta wprost pokazuje mu, jak nieszczęśliwą ją to czyni, a w końcu obarcza swoje ciało winą za jego zdrady... Tomasz pozostaje nieugięty. Tłumaczy to "powołaniem", "koniecznością". Obrzydliwy człowiek. Ale nie tak widzi go narrator - wielokrotnie ujawniający się także jako autor powieści:

Postacie z moich powieści są wariantami mnie samego, które nie zostały urzeczywistnione. Dlatego kocham wszystkie tak samo i wszystkie tak samo mnie przerażają: każda z nich przekroczyła jakąś granicę, którą ja tylko obchodziłem dookoła. I właśnie ta przekroczona granica (granica, za którą kończy się moje "ja") mnie pociąga. (...) Powieść nie jest wyznaniem autora, lecz badaniem tego, czym jest ludzkie życie w pułapce, którą stał się świat. [s. 269]

Dziwna jest ta mowa: z jednej strony obrończa, z drugiej oskarżycielska. Obrończa - bo jednak coś go w tych bohaterach (słusznie!) przeraża. Oskarżycielska - bo przyznaje, że to go pociąga, że to jakieś jego wcielenia. Trudno polubić mi autora, który w postaci Tomasza, jego sposobie myślenia i czynach, umieszcza jakąś prawdę o sobie samym. Nie przekonują mnie pokrętne tłumaczenia Tomasza. Neguję jego miłość do Teresy. 

Postawiłam tej powieści własne pytania, nie zważając na refleksje narratora i bohaterów utworu, z którymi na gruncie relacji nie zgadzałam się niemal w stu procentach. Czy zdrada rzeczywiście jest "nieznośną lekkością bytu", a stałość "ciężarem"? Czy da się żyć z czystym sumieniem, patrząc na osobę, która cierpi z naszej winy? Czy dla rzekomej "lekkości" własnej, można skazać drugiego na płacz? A jeśli nawet autor wcale zawartych tu negatywnych postaw nie propaguje - to po co ta książka pełna obrzydliwości? Po co ten fragment, w którym stawia obok siebie Boga i defekację? Po co szarpanie moich nerwów? 

Bohaterowie Nieznośnej lekkości bytu chcą uciec od kiczu, głównie Sabina, która w zdradzie (wszystkiego) widzi sposób na życie. Bawi mnie to, bo wszyscy wpadają w kalki, schematy, banały. Tomasz jest starzejącym się Don Juanem. Sabina niespełnioną, ekscentryczną artystką. Na drugiej szali mamy tych, którzy na kicz się godzą i na granicy świadomości pragną go. Franz - chce gestów, pompy, Wielkiego Marszu. Teresa - idyllicznego życia na wsi z mężem. I właśnie oni w swoich szczerych pragnieniach, w zgodzie na banał, wydają mi się najbardziej ludzcy, niewinni. Choć nadal nie są godni pochwały, to może odrobiny współczucia.

Poza psychologią postaci, historią ich relacji, która głównie mnie frustrowała i zniechęcała, podobało mi się wiele rozważań Kundery o historii i społeczeństwie. Umieszczając fabułę w komunistycznych Czechach, komentuje rzeczywistość, której sam doświadczył. Tutaj przytoczę fragment, który wydał mi się bardzo prawdziwy i ponadczasowy:

ruchy polityczne nie opierają się na racjonalnych zasadach, ale na wyobrażeniach, obrazach, słowach, archetypach, które wspólnie tworzą ten czy inny polityczny kicz. [s. 311]

Nadzieję na sens tej powieści dała mi dopiero końcówka i jedna wypowiedź Tomasza, to jak potoczyły się jego losy. Tylko to subtelne, finalne mrugnięcie do czytelnika pozwala mojemu sercu nie skreślać tej powieści. Tak więc walczą we mnie dwie siły. Z jednej strony emocje i niesmak, które Nieznośnej lekkości bytu nie polubiły i nie potrafią jej polecić. Z drugiej szacunek dla pióra autora i jego refleksji społecznych. Już nie chcę myśleć o tym, co autor "chce nam przekazać" i czy rzeczywiście broni Tomasza, czy nie. Zostawiam te kwestie otwarte, a Nieznośną lekkość bytu odkładam do wiecznego niepowrotu. Może kiedyś masochistycznie sięgnę po kolejną książkę Milana Kundery. 

Nieznośna lekkość bytu Milana Kundery, tłum. Agnieszka Holland, wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2014.

23 listopada

Wydawnictwa niszowe #3 Samo piękno i klasa

Wydawnictwa niszowe #3 Samo piękno i klasa

Pora na kolejną odsłonę niszowych wydawnictw. W ramach przypomnienia - przez niszowe rozumiem po prostu nieznane tak powszechnie jak działające w Polsce wielkie oficyny wydawnicze (Literackie, Świat Książki, Muza, Foksal itd.) i nie wydające setki pozycji w ciągu roku. Są to często wydawnictwa bardziej specjalistyczne, zrzeszające wokół siebie mniej ludzi, rzadziej wystawiane na półkach w Empiku. W środowiskach literackich wiele z wymienianych przeze mnie wydawnictw jest znana i ceniona, więc niektórym może wydać się dziwne, że o nich wspominam. Robię to dlatego, że sama jeszcze z dwa lata temu (w epoce przed założeniem Instagrama) nie miałam pojęcia o ich istnieniu, a warto popularyzować pięknie wydaną literaturę! Zapraszam oczywiście do poprzednich dwóch wpisów o niszowych wydawnictwach - tutaj i tu

Wydawnictwo w Podwórku założyliśmy w lutym 2013 roku jako niewielką oficynę, w której samodzielnie podejmujemy wszystkie działania związane z tworzeniem książek. Obecne w nazwie wydawnictwa „podwórko” to dla nas synonim takiej kameralności i działania w skali mikro. Publikujemy teksty autorów polskich i zagranicznych — zarówno debiutantów, jak i uznanych badaczy. Interesuje nas przede wszystkim współczesna humanistyka, w jej obrębie zaś — nowe ujęcia interpretacyjne, nowe metody opisu zjawisk kultury, ciekawe, a niedostatecznie opisane wątki tematyczne. [wpodworku.pl]

Dla mnie w Podwórku to przede wszystkim fenomenalnie wydana seria Frankofania Literaria, w ramach której ukazały się m.in. powieści Anandy Devi (odsyłam do recenzji Zielonego sari). Piękne, pastelowe okładki, fantastyczny skład, rzetelne opracowania... CUDO. W Podwórku to również znakomita eseistyka, choćby Vargasa Llosy. Zachwycają mnie te wydania.

Krakowski LOKATOR jest księgarnią kompletną. (...) Alchemikiem, który to wszystko zgotował Krakowowi jest Pio Kaliński: artysta grafik, absolwent Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, ilustrator oraz założyciel wydawnictwa. Księgarnia na Mostowej działa, za jego sprawą, od 2011 roku, ale Lokator powstał wcześniej jako klubo-księgarnia mieszcząca się przy ul. Krakowskiej 27, gdzie jak mówi Pio „głównie się piło i gadało o książkach”. (...) Poza sprzedawaniem świetnych książek Lokator też (równie świetne) książki wydaje. (...) Każda z tych pozycji jest bardzo troskliwie wydana: wyboru tekstów dokonują prawdziwi pasjonaci literatury, przekłady i redakcję robią najlepsze i najlepsi z najlepszych, za projekt większości okładek odpowiada sam Pio. [rezerwatyksiazek.wordpress.com]
Lokatora poznałam jakoś tak przez przypadek i od razu przepadłam - najpierw w cud miód malina okładkach, później w fantastycznej prozie Elizy Kąckiej (o której pisałam nawet w pracy licencjackiej). W końcu nawet Taborską wydali - kolejną bohaterkę mojej pracy dyplomowej, wspaniałą znawczynię surrealizmu. Moja przygoda z Lokatorem dopiero się zaczyna, zamierzam zapełnić ich książkami co najmniej jedną półkę.

Wydawnictwo słowo/obraz terytoria powstało jesienią 1995 roku. Obszar naszych zainteresowań wyznaczają teksty z dziedziny literatury pięknej, historii literatury, eseistyki, krytyki literackiej, filozofii, sztuki oraz nauk społecznych. Książki wydawnictwa próbują przekraczać tradycyjne podziały, penetrują obszary pośrednie i pograniczne – nie tylko pomiędzy ikonosferą a logosferą, o czym mówi nazwa wydawnictwa, lecz także pomiędzy "czystą" myślą a historią myślenia. Trudne to zadanie, jednak dotychczasowa działalność pokazuje, że istnieje szerokie grono czytelników, którzy pragną dzielić z nami ciekawość myśli. [terytoria.com.pl]
Odważne, interdyscyplinarne, inne, błyskotliwe. słowo/obraz terytoria dla mnie to przede wszystkim wielcy doktorzy humanistyki - Maria Janion, Tadeusz Sławek, Agnieszka Taborska... To książki o kulturze, sztuce, filozofii, literaturze. Starannie wydane, na poziomie. Jeśli szukacie niestandardowej, interdyscyplinarnej literatury, książki słowo/obraz terytoria możecie brać w ciemno.

WYSZUKANE to Wydawnictwo Ezop, jakiego jeszcze nie znacie. Nowy rozdział, nowe pomysły i nowa marka. Bierzemy z Ezopa to, co najlepsze, czyli nasz zapał, chęć wydawania wartościowej, ważnej, interesującej literatury i wypływamy na szersze wody współczesnej prozy dla dorosłych. WYSZUKANE to niesztampowe, wymagające i wyselekcjonowane dzieła prozatorskie z nieoczywistych krajów europejskich, takich jak: Słowenia, Bułgaria, Grecja czy Portugalia. Interesują nas książki o różnych aspektach codzienności, tematach istotnych i ponadczasowych. Wyszukamy wydawnictwa z krajów spoza literackiego mainstreamu i znajdziemy książki wyjątkowe, oryginalne, WYSZUKANE specjalne dla Was! [ezop.com.pl]
Wyszukane do wydawnictwo stosunkowo nowe, które ma na koncie dosłownie kilka pozycji. Jednak już robią wrażenie ciekawą szatą graficzną, porządną, twardą oprawą, lecz przede wszystkim doborem tekstów - z mniej znanych literacko krajów Europy. Do tej pory przeczytałam jedynie Średni współczynnik szczęścia, ale na pewno na tym się nie skończy. 


Które z tych wydawnictw znacie i czytacie? Albo które Was zaciekawiło? Standardowo czekam również na Wasze polecajki wydawnictw (może niekoniecznie niszowych?) wartych uwagi. 

13 maja

Książki, których nie lubię, choć wielu za nimi szaleje. Wiedźmin, Cień wiatru, Twardoch, Małecki, Normalni ludzie

Książki, których nie lubię, choć wielu za nimi szaleje. Wiedźmin, <i>Cień wiatru</i>, Twardoch, Małecki, <i>Normalni ludzie</i>…

Są takie książki, na których widok przewracam oczami, których pozytywne recenzje w necie jakoś tak mnie dziwią. Po prostu. I to pytanie z tyłu głowy, nieco żałosne i egocentryczne: Czemu te książki mają tylu fanów?! Ja wiem, że możecie uznać mnie za snobkę, bo o gustach się nie dyskutuje, a ja tu czyjeś próbuję ośmieszać, ale nie w tym rzecz. Z bólem serca, bo co mam kłamać, przyjmuję do wiadomości, że te straszne, okropne książki się komuś podobają. Muszę pogodzić się z tym przykrym faktem, że nie wszyscy obdarzeni są tak dobrym gustem jak ja. Rozumiem, serio. Zero pogardy. Mówi się trudno, biedni śmiertelnicy. Jestem wybrańcem. Noszę swe brzemię. Cierpię za miliony…

A tak serio, na nikogo z góry nie patrzę, że te książki lubi, bez fochów proszę! Dajcie znać, jakie sami macie zdanie na temat poniższych pozycji, i czy macie takie książki, które - pomimo swej popularności - Wam się nie podobały.



Saga o wiedźminie Andrzeja Sapkowskiego

Na fali popularności Wiedźmina – gier, serialu, książek – sama postanowiłam wrócić do serii o Geralcie z Rivii. Dawno temu jako dziewczę nastoletnie czytałam Krew elfów i wydawało mi się ok. Teraz odsłuchałam w audiobooku dwa tomy opowiadań Sapkowskiego: Ostatnie życzenie i Miecz przeznaczenia, które rozpoczynają sagę. Było to bardzo żenujące przeżycie…

Po pierwsze, styl Sapkowskiego i dziwaczna konstrukcja jego opowiadań. Prawie wszystko odbywa się tu w dialogach w stylu: a pamiętasz, jak byliśmy tu i zrobiliśmy to, po których to słowach następuje barwna opowieść o jakimś wydarzeniu. Mało akcji, dużo gadania. W pierwszym tomie (w zasadzie dość przyjemnym do czytania) jeszcze tak to nie razi, prawdziwy dramat zaczyna się w Mieczu przeznaczenia. Bardzo dużo wzniosłych gadek, moralizowania, powtarzania w nieskończoność tytułu opowiadania (?!!). Jeśli więc opowiadanie nazywa się Wieczny ogień, słowa te padają w tekście średnio dwa razy na stronę… Po co?!

Po drugie, dziwne obsesje Sapkowskiego. Geralt ciągle milczy, a Yennefer pachnie bzem i agrestem, bzem i agrestem, BZEM i AGRESTEM. Wiele jest „popisowych” scen krasomówstwa rodem z gimnazjum. No i odwołania do baśni – z początku zabawne, a potem coraz bardziej oczywiste i żenujące (opowiadaniem o syrence najwyraźniej to pokazuje).

Na koniec gwóźdź do trumny – to, co wzbudzało we mnie szewską pasję, krzyki i kończyło się siniakami na czole. Kobiety. Ja wiem, że wiele osób lubi humor Sapkowskiego, tę rubaszność i traktowanie każdej pojawiającej się w historii kobiety jak dziwki. Mnie to nie pasuje. Niemal każdą niewiastę sprowadza się tu do stereotypów, ciała, seksu i miłości. W tej kolejności. Yennefer – niby wyzwolona, ale jak ją przywiążą, to piszczy jak dziecko z piersią na wierzchu… Essi – miała potencjał, ale w końcu skończyła w łóżku ze starym dziadem, przed którym korzyła się (niby z miłości) po jednym dniu znajomości… Wszystkie pannice traktowane jak przedmioty przez niby zabawnego, a tak naprawdę obrzydliwie seksistowskiego Jaskra (nie cierpię go, irytujący i płytki jak kałuża). Każda kobieta, której najważniejszymi cechami były obfite piersi i okrągły tyłeczek… Liczę jedynie na małą Ciri.

Wiecie co? Serial jest sto razy lepszy. Serial polecam.

Cień wiatru Carlosa Ruiza Zafóna

Bardzo rzadko natrafiam na negatywne opinie tej książki i trochę to rozumiem. Historia jest bardzo wciągająca pomimo objętości, ma ciekawy klimat, taki niby mroczny. Wszystko inne jednak w tej powieści jak dla mnie leży i kwiczy.

Fabuła jest niesamowicie przewidywalna i pełna tanich chwytów rodem z telenoweli. Wiecie, ten typ hiperbolizowanej historii, w której niby wątków fantastycznych czy magicznych nie ma, ale za to z kapelusza co chwilę wyskakują zaginieni bracia bliźniacy i amnezje… Nie wiem, czy to jest wada tej książki – raczej nie, sama po prostu nie czuję się przekonana do tego typu udramatyzowanych sensacji. Lubię realistyczne opowieści, lubię też całkiem zwariowane i groteskowe – Cień wiatru jednak próbuje balansować gdzieś na granicy. Tego nie lubię. Zwłaszcza, jak wszystko utrzymane jest w tak poważnym, pełnym grozy (ekhm…) tonie.

Bohaterowie i dialogi są tu jakieś takie miałkie, pozowane, a relacje – bez sensu. Podczas lektury głównie marszczyłam czoło i wzdychałam. Nie wczułam się w klimat. Jako ciekawostkę mogę powiedzieć, że za dzieciaka czytałam Pałac północy Zafóna, który wtedy bardzo mi się podobał. Nie wiem, jak byłoby teraz.

Jeśli chcecie przeczytać moją pełną recenzję Cienia wiatru, odsyłam tutaj.

Król Szczepana Twardocha

Ależ ja cierpiałam na tej książce! Nawet jeśli Twardoch pisze sprawnie, składnie i po prostu nieźle, to osobiście jestem wielką antyfanką jego stylu. Już tłumaczę.

Bardzo nie lubię takiej „męskiej” prozy. Piszę „męskiej” w cudzysłowie, bo Król to jak dla mnie historia o patologicznej, toksycznej męskości. Banda osiłków i gburów myśli, że wszystko się im należy i że są jakimiś panami świata. Ich główne zajęcia to: mordobicia, przeklinanie, palenie, robienie scen i uprawianie seksu (ze „swoimi” kobietami czy też prostytutkami). Twardoch próbuje do tej obrzydliwej historii dopisywać jakiś morał, że to opowieść o niesprawiedliwości, Żydach i wojnie. Guzik prawda. Gdyby przeniósł tę fabułę do innego świata, który akurat nie wisi na skraju wojny, Król byłby o niczym.

Nie widzę w tym ani prawdy, ani odkrywczości, ani dosadności. To, że się w książce leją i zabijają, nie znaczy, że książka ta opisuje prawdziwe, okrutne realia i otwiera oczy na brutalną rzeczywistość. Nie brałabym nic z tej książki na poważnie. Można przesadzać cukierkowo, wybielając świat i ludzi – a można robić to, co Twardoch. Przesadzać w drugą stronę.

Kolejny raz muszę się również poskarżyć na postacie kobiece, które funkcjonują u Twardocha tylko w odniesieniu do mężczyzn – jako partnerki, żony i córki. Wszystkie są upadlane i żenująco proszą się o męską atencję. Bez powodu. Ich ideałem jest Szapiro – znienawidzony przeze mnie bohater. Tak, jestem czuła na kwestie kobiece w powieściach. Nie podoba mi się, że Król, książka współczesna, zbiera taki aplauz za przedstawianie i propagowanie tak obrzydliwych bohaterów (a niekoniecznie przedstawianych w złym świetle!) i postaw.

Oczywiście to moja opinia – zresztą bardzo subiektywna, wynikająca z moich predyspozycji czytelniczych i wielkiej, ogromnej niechęci do „męskiego”, a tak naprawdę po prostu brutalizowanego pisania.

Rdza Jakuba Małeckiego

Ta książka wzbudza we mnie najmniej negatywne i burzliwe emocje wśród pozycji w tym wpisie, ale też zdecydowanie nie skradła mojego serca. Z prostego powodu – nie lubię, gdy autor wszelkimi możliwymi środkami próbuje wycisnąć ze mnie łzy.

Oto co dzieje się w Rdzy: wojna, gwałty, samobójstwa, zagłada, wypadki samochodowe, patologiczne rodzicielstwo, depresje, gnębienie, zabijanie małych kotków, choroby, kalectwo, sieroctwo, nieszczęśliwe miłości, przemoc domowa, samotność. Smutek, smutek i jeszcze raz smutek. Naprawdę, nie żartuję – to wszystko ma miejsce w tej dość niegrubej książce.

Wszyscy bohaterowie są niespełnieni i nieszczęśliwi, a ich marzenia i działania kończą się na ogół klęską. Nie ma w ich historiach równowagi, oddechu, otuchy, nic. Pewnie już po samym tym poście zorientowaliście się, że jedną z rzeczy, których w książkach nie lubię najbardziej, jest właśnie takie dramatyzowanie i przedstawianie całego świata jako do szpiku kości złego i beznadziejnego. Tym bardziej, jeśli taka pisanina smutków do niczego nie prowadzi.

Nie mówiąc o tym, jak mieszane mam odczucia do fabuł umieszczonych w czasie II wojny światowej, których autorami są osoby niemające pojęcia o wojnie. Tani chwyt. 

Normalni ludzie Sally Rooney

Żeby nie było, że hejtuję tylko literaturę pisaną przez mężczyzn, na dokładkę dorzucę jeszcze jedną, dość znaną powieść autorstwa kobiety. Na Normalnych ludzi w tamtym roku wybuchł jakiś szał. Przeczytałam i powiem tak – ta książka jest przede wszystkim strasznie nijaka.

Nic tu nie zaiskrzyło. Bohaterowie są niespójni i płascy. Ich relacje nieżyciowe - mówię to wbrew temu. co czytałam w wielu różnych recenzjach. Fabuła nudna. A co najgorsze - o niczym. Autorka zahacza o różne ważne tematy, ale żadnego ani nie analizuje, ani nie zatrzymuje się na nim na dłużej. Relację głównych bohaterów nazwałabym toksyczną, zresztą z większością relacji w tej książce coś jest mocno nie halo. 

Mocno nie rozumiem fenomenu tej powieści. Nie widzę w niej absolutnie nic ciekawego czy wartościowego. Serialu nie widziałam, ale raczej nie będę tego zmieniać. Moją pełną recenzję Normalnych ludzi możecie przeczytać tutaj

02 stycznia

Szalony rok 2020. O czytelniczej metamorfozie i wspaniałych książkach

Szalony rok 2020. O czytelniczej metamorfozie i wspaniałych książkach

Dość już memów się wszyscy naoglądaliśmy o tym, jak dziwny, niespodziewany i tragiczny był ten rok. Już dość rozpraw o tym, jaki wpływ miała izolacja na nasze codzienne funkcjonowanie i tryb życia. Dość już smutnych refleksji o zerwanych relacjach i dodatkowych kilogramach. No. Już dość. Zanim jednak przejdziemy do prób wymazania całego minionego roku z pamięci, warto powspominać dobre rzeczy, które miały miejsce w 2020. W moim przypadku - to były na pewno książki. 

Krótka historia przemiany marzenkowego czytania

W ostatnich latach przechodziłam czytelniczy regres. Od 2013 nie tylko moje wyniki czytelnicze malały, ale też sama lekturowa ochota i przyjemność. Dla osoby na filologii polskiej, zakochanej bądź co bądź w słowie, która wiąże z tym słowem swoją przyszłość - była to oczywista tragedia. Epidemia wywołała reakcję łańcuchową, która wszystko pozmieniała: 

Epidemia > Instagram > Wzmożona aktywność na blogu > Więcej książek > Wydawnictwa niszowe > Proza współczesna > Proza kobieca > Książkowe zakupy > Audiobooki

Takiego zafascynowania literaturą dawno nie przeżyłam. Dzięki ludziom obserwowanym na insta poznawałam coraz więcej książek i wydawnictwa niszowe, wydające piękną, ambitną prozę (poezję też, ale z nią się jeszcze nie zaprzyjaźniłam). Zainteresowałam się aktualnym życiem literackim, najważniejszymi nagrodami. Przede wszystkim jednak wsiąkłam w świat literatury pisanej przez kobiety oraz szeroko rozumianej prozy eksperymentalnej. Odeszłam niemal całkiem od klasycznych czy łatwych do określenia gatunkowo powieści. Nie pociągają mnie już kryminały, fantasy, a młodzieżówki to już całkiem. Polubiłam za to krótkie prozy, opowiadania, małe, dziwne książeczki. 

Kupiłam w tym czasie więcej książek, niż w przeciągu ostatnich siedmiu lat. Siedziałam na Empik Go, a w grudniu przetestowałam też Legimi (aktualnie myślę o abonamencie). Polubiłam słuchać audiobooki w przyspieszeniu. 

Pod wpływem Tokarczuk, Llosy i innych mądrych ludzi mówiących o literaturze zmieniłam swoje podejście do czytania. Na pewno spokorniałam i przestałam patrzeć z wyższością na książki, które uważałam za mniej warte uwagi, bo albo banalne, albo klasyczne, albo zbyt popularne. 

Koniec końców przeczytałam 67 książek. Ostatnio tak dobry wynik miałam w 2014 (wtedy było to 64 książek). Nie jest to nadal wynik szałowy, ale mnie napawa dumą. Czytałam głównie prozę polską, ale pojawiło się też sporo książek niepolskich, ale też nieanglojęzycznych. Czytałam, że tak literacko powiem, cały świat.

Najlepsze książki 2020 

Andrzejewski to moje wielkie odkrycie minionego roku, zresztą właśnie Bramy raju i Ciemności kryją ziemię rozpoczęły mój czytelniczy rok. Mocna proza. Pomimo czasu nadal doskonale pamiętam nie tylko treść obu tych książek, ale też ogromne emocje i wzruszenia, jakie towarzyszyły mi podczas lektury. Nie wiem, czy o jakichkolwiek innych książkach w tamtym roku myślałam tak intensywnie przez tak długi czas. Spacerując po Katowicach, przygotowując się do egzaminów, jadąc tramwajem - ciągle myślałam o słowach Andrzejewskiego. 

Bramy raju składają się z dwóch zdań. Tak. Tylko dwóch zdań. Drugie brzmi: „I szli całą noc”. To historia krucjaty dziecięcej z 1212 roku, niekończąca się spowiedź, dramatyczne opowieści, wielki smutek, masowe kłamstwo. Według mnie obowiązkowa lektura dla miłośników literatury polskiej. 

Ciemności kryją ziemię nie są już takie innowacyjne, ale również targają serce na milion kawałków. Andrzejewski po raz kolejny pokazuje, czym kończy się ślepa wiara i indoktrynacja, tym razem na przykładzie hiszpańskiej inkwizycji (XV w.) i postaci Wielkiego Inkwizytora Tomasa Torquemady.

Zgiń, kochanie jest dla mnie książką przełomową pod wieloma względami, przyjrzyjmy się im po kolei. Zacznijmy od tego, że była to pierwsza kupiona przeze mnie książka od bardzo dawna (1). Pierwsza przeczytana Pauza (2) i przyczynek do poznawania innych niszowych wydawnictw (3). Dalej - odkrycie innego, nowego dla mnie pisania o kobiecości (4), seksualności (5) i obłędzie (6). To w dużej mierze dzięki Harwicz zainteresowałam się literaturą latynoamerykańską (7) i krótką formą (8), Zgiń, kochanie ma jakieś 140 stron. Gdyby tego było mało, zakochałam się w nieoczywistej, balansującej na granicy realności narracji, a także w najpierw irytującej, a potem wzbudzającej współczucie bohaterce... Odsyłam Was do recenzji, o TU

Po trochu Gogoli czytało mi się z niezwykłą radością i przyjemnością, choć ta z pozoru ciepła i humoru książeczka porusza trudny temat śmierci, oswajając z nią czytelnika. Weronika, główna bohaterka, jest dorastającą dziewczynką ze wsi. Z każdym rozdziałem śmierć staje się bliższa i bardziej namacalna. Na początku jest tylko rykiem zabijanym zwierząt. Potem dotyka sąsiadów, w końcu najbliższych. Perfekcyjna konstrukcja, niezwykłe poczucie szczerości i swojskości. Te trzy tematy - dorastanie, śmierć i swojskość - w przedziwny i równocześnie bardzo naturalny sposób się tu przeplatają. Z serca polecam, wspaniały debiut! 


To chyba nie będzie dla nikogo zaskoczeniem. Podobnie jak tysiące osób przede mną zadurzyłam się w Ukochanym równaniu profesora. Była to miłość nagła i natychmiastowa. W sumie to wpadłam już trzymając w rękach to przecudowne wydanie Tajfunów i czytając pierwsze dwa przeurocze zdania: 

Nazywaliśmy go Profesorem, on zaś ochrzcił mojego synka Pierwiastek. To z powodu kształtu głowy chłopca - jej płaski czubek kojarzył się Profesorowi z poziomą kreską po prawej stronie tego znaku. 

Jak to nie jest idealny początek książki, to ja nie wiem, co nim może być. Uwielbiam w tej powieści wszystko - ujmującą prostotę, czułość, dobro, ciepło i cudownych bohaterów. Łzy stają w oczach nie z powodu tanich chwytów i nagromadzenia tragedii, ale z prawdziwego wzruszenia i zachwytu. Odsyłam Was do recenzji

Grobowa cisza, żałobny zgiełk jest zupełnie inna! Ten zbiór opowiadań urzeka czarnym humorem, przewrotnością, świeżością. Trzecioplanowy bohater z jednego opowiadania, jest głównym bohaterem kilkadziesiąt stron dalej. Jedne historia są bardziej realistyczne, drugie nie są takie w ogóle. Nic, tylko się zakochać. Mam zamiar przeczytać wszystkie dostępne w Polsce książki Ogawy.


Gdybym jednak miała wskazać jedną najważniejszą i ulubioną książkę tego roku, byłyby to Opowiadania bizarne Tokarczuk. Nigdy nie czytałam tak różnorodnego, unikatowego i mądrego zbioru opowiadań. Opowieści z XVII w. przeplatają się ze współczesnością, a także fenomenalnymi wizjami przyszłości. Tokarczuk jest autorką, która jak nigdy inny zachwyca mnie swoją wrażliwością, wszechstronnością i wyobraźnią, nawet pomimo różnicy poglądów na niektórych poziomach. 

Czytałam również w tym roku Podróż ludzi Księgi, na razie moją najmniej lubianą książkę Tokarczuk, a także Czułego narratora, który otworzył mi oczy na niektóre literackie zjawiska i pozwolił lepiej poznać twórczość naszej noblistki. Słuchałam też w rumieńcach wywiadu Tokarczuk z Koziołkiem (na temat tej książki) i jest tak doskonały, że musicie go zobaczyć. 

Czekam z niecierpliwością na zapowiadaną przez Tokarczuk jej pierwszą powieść sci-fi (♥♥♥!!!), a do tego czasu planuję zebrać (koniecznie w nowych wydaniach z okładkami Joanny Concejo) i przeczytać wszystkie dzieła Tokarczuk. 

Ananda Devi jest autorką z Mauritiusu piszącą po francusku. Zielone sari jest, że tak kolokwialnie powiem, totalną miazgą. Ta książka zostawiła mnie w strzępach. Jako że to dość świeża lektura (ok, miesiąc z hakiem), nie umiem dalej na trzeźwo o niej mówić. Odsyłam do recenzji. Genialna, nieoczywista powieść, bardzo emocjonalna. Na pewno top 3 najlepszych książek 2020. Po raz kolejny już piszę w tym poście - zamierzam przeczytać wszystkie dostępne po polsku książki tej autorki.

Te cieniutkie dzieła Elizy Kąckiej są absolutnie wyjątkowe! Autorka eksperymentuje z formą, aby jak najlepiej wyrazić swoje refleksje, przeżycia i emocje. Elizje to bajkowe zabawy słowem, w których muszą się odnaleźć księżniczki nieco inne od tych, jakie znamy z filmów Disneya. po drugiej stronie siebie to senna autobiografia, w której Kącka z wielką gracją i pomysłowością opisuje swoje sny, naruszając bezwstydnie zasady gramatyki (a może też przyzwoitości, bo kto to widział, tak ludzi zanudzać opisem swoich nocnych projekcji!). 

To byłoby na tyle. Wkraczam w 2021 rok podekscytowana i spragniona dobrej literatury! Koniecznie podzielcie się swoimi odkryciami i ulubieńcami minionego roku.

12 grudnia

Minirecenzje #4 Październik-listopad. Dużo dobrej literatury. Licencjat i zdalne studia.

Minirecenzje #4 Październik-listopad. Dużo dobrej literatury. Licencjat i zdalne studia.

Totalnie nie jestem jesieniarą. Nie cierpię zimna i temperatury poniżej 15 stopni. To, że drzewka takie ładne i kocyś ojojoj mięciutki, i pomarańczki takie taniutkie, w ogóle do mnie nie przemawia. Jednak w tym roku udała się wyjątkowo piękna i dosyć ciepła jesień, co sprawiło, że nawet cieszyłam się tym czasem. Kilka razy wyskoczyłam w góry, sporo spacerowałam, zaczęłam biegać (!!!) i pokochałam herbatę zimową z imbirem pomarańczą i cytryną. Teraz patrzę - śnieg za oknem. Ślicznie, tylko znowu zacznę marznąć... (Jeśli wiecie, gdzie kupić wełniany, długi, ciepły płaszcz, ew. ładną puchówkę a'la himalaista, w której będę mieć pełen komfort nawet przy -20, to piszcie. Może jakoś przetrwam tę zimę.)

Jak na siebie czytałam w ciągu tych dwóch miesięcy bardzo dużo. I to nie byle czego, bo trafiło się kilka literackich perełek i książki, które na pewno trafią również do podsumowania roku. Wynik październikowy: 8 książek. Listopadowy: 7. Jest radość, nawet jeśli to głównie cieniutkie książki. Nie będę pisać o wszystkich tych pozycjach - tym bardziej, że większość z nich pojawiała się na moim instagramie. 

(Pragnę Wam również wytłumaczyć, dlaczego przy wpisach z podsumowaniami zawsze pojawiają się słodkie zwierzątka - bo są słodkie i poprawiają humor)


Dropie Natalki Suszczyńskiej
Czytane na zajęcia z literatury najnowszej. Bardzo fajny (myślę, że tutaj to dobre słowo), ciekawy debiut. Zbiór opowiadań, w których trochę szwankuje ontologia, bo w końcu nie wiemy, czy labrador Borys Szyc był rzeczywiście psem, człowiekiem czy Tomaszem Kotem. Trudno też powiedzieć, czy tytułowe dropie to naprawdę tak zacni politycy i mówcy. Bohaterowie nie potrafią sobie znaleźć swojego miejsca. Kobieta pracująca w bankomacie pomieszkuje na śmietniku i w psiej budzie, co wcale nikogo nie dziwi. Ktoś inny mieszka w kiosku, co dziwi tylko nielicznych. Artyści tworzą hurtowo, żeby móc mieszkać w artystycznych piwnicach. Mieszkanie z dropiami okazuje się niewypałem, bo ileż można jeść ziarno. Twórcy z YouTube'a mogą robić, co chcą. Polecam Dropie, tchną jakąś twórczą, orzeźwiającą swobodą. 

Marta Elizy Orzeszkowej
Czytane na pozytywizm. Powieść Orzeszkowej omawiamy na ćwiczeniach od początku semestru, co jest dla mnie nowym doświadczeniem tak dogłębnego, wspólnego czytania prozy. Prosta historia okazuje się mieć kilka den i nawiązywać do wielu teorii socjologicznych i filozoficznych, a także do ówczesnej seksuologii. Opowieść jest przykra, bo mówi o kobiecie jako towarze, kobiecie ograniczonej przez społeczne konwenanse. 

po drugiej stronie Elizy Kąckiej 
Czytane do licencjatu. Kącką zachłysnęłam się, czytając w wakacje Elizje. I jakoś tak dziwnie wyszło, że chcąc pisać licencjat o współczesnej eksperymentalnej prozie kobiecej, piszę o po drugiej stronie siebie, Taborskiej i surrealizmie. Książka intrygująca, senna autobiografia, w której nie tak łatwo oddzielić to, co prawdziwe, od tego, co wyśnione. A może w ogóle nie należy czynić takiego rozróżnienia? 


Senny żywot Leonory de la Cruz Agnieszki Taborskiej z kolażami Seleny Kimball 
Czytane do licencjatu. Surrealistyczna biografia świętej, która nigdy nie istniała (czy aby na pewno?) i która swoimi sennymi wizjami inspirowała rzeszę surrealistów. Bardzo polecam! Można szybko i przyjemnie, w praktyce i teorii, zapoznać się z surrealizmem. Na uwagę zasługują też kolaże, które nie tylko ilustrują treść książki, ale raczej jej towarzyszą na równych prawach. 

Zbrodnia i kara Fiodora Dostojewskiego 
Czytane trochę dla siebie, trochę na zajęcia z literatury rosyjskiej. Niby mieliśmy tę książkę jako lekturę w liceum, ale wtedy jej nie przeczytałam. Oczekiwania oczywiście miałam spore, bo to przecież KLASYKA, przecież to geniusz literatury światowej, przecież to DOSTOJEWSKI. No i co? Takie se. Przyjemne, ale żeby od razu arcydzieło? Raskolnikow jest męczący, Sonia głupia, bohaterowie wszyscy jak jeden mąż irytujący. Szanuję, ale mnie nie ruszyło. 

Krótka wymiana ognia Zyty Rudzkiej
Czytane na zajęcia z literatury najnowszej. Wcięło mnie podczas lektury. Mocna, trochę wulgarna, nieoczywista, mięsna. Bohaterka-narratorka jest kobietą w kwiecie wieku, poetką, niczym nie przypomina stereotypowych staruszek. Snuje opowieść o wojnie, rodzinie, o swojej seksualności. Ile w tej historii jest prawdy - nie wiadomo. Może Roma wodzi nas za nos i zmyśla jak najęta? W końcu to pisarka. 

Kometa nad Doliną Muminków Tove Jansson
Czytane trochę na zajęcia z literatury dla dzieci i młodzieży, trochę dla siebie. Jestem totalnie zachwycona! Nie widzę w tym nic upiornego czy dziwnego. To słodka, prawdziwa opowieść, przepięknie ilustrowana, ikoniczna, uwrażliwiająca. Polecam! 


Recenzja Zielonego Sari Anandy Devi jest na blogu, zapraszam! Jedna z najlepszych książek tego roku. 

Lekcje kwitnienia Katarzyny Pochamary-Balcer
Czytane dla siebie. Książka krótka, ciekawa, proza punktów widzenia. Pełna niedopowiedzeń i urwanych wątków historia tworzenia się i rozpadania sekty. Poznajemy sekciarskie techniki "uwodzenia", ludzkie motywacje. Co musi dziać się w życiu człowieka, że dla towarzystwa i akceptacji przytula się nago do drzew i medytuję nad obrazem siebie jako kwitnącej rośliny - najdoskonalszej formy istnienia? 

Inni ludzie Doroty Masłowskiej
Czytane na zajęcia z literatury najnowszej. Czytane po raz drugi. Choć raperski styl narracji i stereotypowe przedstawienie Polaków nie do końca mnie przekonują, jest w tej książce coś nowego, interesującego, a nawet skłaniającego do refleksji. Jak często sama patrzę na innych ludzi i mówię sobie: może moje życie to syf, ale tamci mają gorzej, tamci są jeszcze bardziej żałośni? Krytyka typów ludzkich czy krytyka krytykowania ludzi dla lepszego samopoczucia? Jeśli to drugie, to nawet tę książkę szanuję.

To tyle z października i listopada. Jak widać, w zdecydowanej większości czytałam polską literaturę oraz prozę pisaną przez kobiety. Panowie stanowili jedynie 4/15 moich lektur. Cieszy mnie, że było w tych dwóch miesiącach tyle dobra. 

Za to już niedługo czytelnicze podsumowanie całego roku 2020. 

29 listopada

Co znaczy być mężczyzną w rodzinie pełnej kobiet? Zielone sari Anandy Devi

Co znaczy być mężczyzną w rodzinie pełnej kobiet? <i>Zielone sari</i> Anandy Devi

Opis brzmi banalnie, tendencyjnie. Mąż i ojciec, ale przede wszystkim despota, umiera. Na łożu śmierci jego myśli zatrute są jednym pragnieniem: utrzymać pozycję pana i władcy, zgnębić i poniżyć do końca swoją córkę i dorosłą już wnuczkę. Bóg-Dokter, jak sam siebie nazywa, wspomina swoje życie, umarłą młodo żonę, tłumaczy nam, czym kierowała się jego przemoc, majaczy. To oczywiste, czego spodziewałam się po takim opisie: historii ofiar. Historii bólu, traumy i niegojących się ran. Potępienia patriarchalnego dominatu. Feministycznego manifestu. W końcu - upadku starego porządku i triumfu kobiecości. Myślałam, że taka to będzie książka i obawiałam się przegadania, moralizatorstwa. Niepotrzebnie, bo przez ustanowienie Doktera narratorem powieści dostajemy historię bardzo przewrotną. Już sam początek nie owija w bawełnę:

Nie jestem apostołem grzecznej gadki. Brzydzi mnie hipokryzja tych pięknych i pustych formułek, na które łasa jest nasza epoka. (...) Jeśli myślicie, że wyjdziecie stąd z brzuchem pełnym dobrych uczuć, pomyliliście drzwi. [s. 5]

Dokter jest nie tylko nieznośnym, obrzydliwym bohaterem, przekonanym o swojej wyższości, ale też frustrującym narratorem. Wyprowadzenie czytelników (ale chyba zwłaszcza czytelniczek) z równowagi zdaje się być jego głównym celem. Po mistrzowsku manipuluje uczuciami i słowem. Z początku wydaje się, że w tej całej igraszce z otaczającymi go kobietami, ale także z odbiorcą książki, jest najszczerszą osobą na świecie. Co prawda przy okazji okrutną, ale transparentną. Bez oporów mówi, jaką przyjemnością napawa go władza nad innymi, opowiada z nieskrywaną przyjemnością o urokach przemocy i manipulacji. Nie udaje skruchy: „Dlaczego miałbym przyznać, że jestem potworem, kiedy w istocie jestem tylko mężczyzną?” [s. 90]

Jednak czy na pewno nie mamy do czynienia ze spowiedzią, z rozrachunkiem życia? Czy próba wytłumaczenia się ze swoich czynów, albo raczej próba pokazania nam, że nie było w nich nic złego, nie jest tylko fasadą? Czy gdzieś tam w środku nasz Bóg-Dokter wie, że mimo wszystko jest po prostu żałosny? To byłaby pocieszająca myśl. Nie mogę też nie zdradzić Wam, iż z każdą stroną taka interpretacja staje się coraz bardziej prawdopodobna. Sam mówi: 

I zrozumiałem, że kiedy się wystarczająco mocno wierzy, mogło się to stać prawdą: byłem wszystkim tym, czym widziałem się w zwierciadle innych. Ukułem rzeczywistość swojego kłamstwa, metamorfozę tak gwałtowną i tak kompletną, że nigdy już nie nawiązałem z powrotem kontaktu z tym młodzieńcem, który opłakiwał matkę w brudnym kiblu, całymi dniami błagając ją, by wróciła. [s. 37]

Czyli banał - traumatyczne dzieciństwo i nagle mamy naszemu bohaterowi współczuć? Jest kilka takich momentów, kiedy myślimy podczas lektury: kurczę, może on nie jest taki zły? W końcu to doktor, ratuje ludzi, napracował się w życiu, matkę kochaną, która wszystko dla niego poświeciła, stracił... Sam jednak narrator chyba nie chce naszego współczucia, gdyż po ckliwszych wyznaniach znów napawa się rozkoszą władzy tyrana, wyjawiając całą swoją obrzydliwość i przewrotność myślenia. Bardzo ciekawa postać - niby człowiek światły, wykształcony, a jednak prymitywny despota wciąż trzymający się przestarzałych tradycji patriarchalnych i czerpiący przyjemność z gnębienia najbliższych mu kobiet (to doskonale pokazuje, że przemoc nie zna warstw społecznych, pozycji i poziomu IQ). W tym wszystkim zresztą twierdzi, że je kocha. Gdzie sens, gdzie logika? 

W książce jest bardzo ciekawa scena, w której ustami nie umiejącej się nigdy wysłowić Kitty, czyli córki Doktera, narrator wyrzuca sam sobie ciosy, które jej zadał. Może więc pragnie sądu? To jeden z tych momentów, w których pod warstwą pewnego swojej racji pana i władcy, ujawnia się jeszcze coś. Może nie skrucha, ale chociaż wątpliwość, czy jego życie miało sens: 

Biedny, biedny mężczyzno, mówi. Ojcze? Nie, to miano nigdy do ciebie nie pasowało, tak samo jak miano męża, dziadka czy teścia. Zawsze byłeś tylko mężczyzną i to wszystko. Samcem. Tym, który za swój cel ma tylko siebie. [s. 186]

Pewnie część osób jest znużonych tą recenzją. „Do sedna, do sedna, czemu tyle gada o tym obrzydliwym człowieku! Do sedna, pisz o kobietach! O traumie, tragedii, o tym jak straszne jest życie pod męskim butem!” Tylko że to nie jest do końca historia kobiet, to nie powieść z tezą, a studium postaci - i to mężczyzny. Muszę przyznać, że właśnie dzięki temu, że te 200 stron siedzimy w głowie Doktera, a nie którejś z towarzyszących mu kobiet, dostajemy opowieść wielokrotnie bardziej poruszającą i głęboką. To książka charakterystyczna, wielowymiarowa i oryginalna, umożliwiająca czytanie i interpretację na wielu różnych poziomach. 

Jestem zachwycona tą powieścią. Przewspaniale napisana, konkretna, trafiająca prosto w czułe punkty, przejmująca, ale nie egzaltowana. O wielu ciekawostkach możemy dowiedzieć się również z posłowia tłumacza. Ananda Devi pochodzi z Mauritiusa - wielokulturowego kraju-wyspy, który liczebnością można porównać do województwa śląskiego. Jak podkreśla jednak sama autorka, nie należy utożsamiać rzeczywistości Zielonego sari czy innych jej książek z Mauritiusem, tak samo jak opisywanych historii z jej autobiografią. Kolejna rzecz, która zachwyca mnie u Devi - unikanie autobiografizmu. Nietrudno sobie wyobrazić, jak irytujące musi być ciągłe słuchanie pytań o to, czy ojciec Devi też był despotą (sama mówi, że był wspaniałych, kochającym tatą). Jak gdyby autor musiał przelewać na papier jedynie wydarzenia ze swojego życia. 

Zielone sari zajmuje zaszczytne miejsce wśród najlepszych przeczytanych przeze mnie książek w 2020 r. Powieść zachwyca jednak nie tylko treścią, ale też przepięknym wydaniem wydawnictwa w Podwórku. Na pewno w niedługim czasie zaopatrzę się w pozostałe książki Anandy Devi wydane w Polsce. Was również do tego zachęcam, mistrzowska proza. 

Zielone sari Anandy Devi, tłum. Krzysztof Jarosz, wydawnictwo w Podwórku, Gdańsk 2018. 

Copyright © Ballady bezludne , Blogger