31 marca

Anno Domini 1425. W którym odkrywa się tajemnice alkowy i pali heretyków. A Zawisza ma wzdęcia. "Narrenturm" Sapkowskiego


Sapkowski zaczyna z buta, wirtuozyjną sceną miłosną. Zza okna słychać głębokie głosy mnichów śpiewających hymny, oczywiście po łacinie. Jest dzień targowy, więc pomiędzy wzniosłe Ad te levavi oculus meos wdzierają się turkoty wozów i brzdęk naczyń. Benedictus Dominus qui non dedit nos... Reynevan na wzór biblijnego Oblubieńca skacze po pagórkach, biegnie przez góry balsamiczne, wdychając woń mirry, aloesu i cynamonu. Qui confidunt in Domino, sicut mons Sion... Jest z nim piękna Adela von Stercza, pieszcząca kochanka czułościami po francusku, mon amour, mon magicien. Szczęście tych dwojga, zupełnie nagich, może trwać tylko do Gloria Patri, et Filio et Spiritui sancto. Po Alleluia wpadają mniej romantycznie nastawieni goście. I zaczyna się jazda.

Rok 1425. Śląsk. Starcia między inkwizycją a husytami. Oto tło wydarzeń. Niech nie odstręczy Was jednak ta historyczność! Narrenturm nie ma ambicji odtworzenie jota w jotę wszelkich bitew, postaci, konfliktów, paktów i polityki. Owszem, trudno podczas lektury nie pokiwać z uznaniem głową dla oczytania Sapkowskiego, jego merytorycznego przygotowania. Świadczą o tym nie tylko liczne (wręcz popisowe, niemal bufońskie, efekciarskie!) odwołania do literatury i kultury, zwłaszcza do Biblii oraz dzieł antycznych i średniowiecznych, czy multum łacińskich sentencji, ale także ogólna lekkość, z jaką Sapkowski porusza się po Śląsku, jego zwyczajach, wielkich panach i historii.

Smaczku dodają spotkania naszego głównego bohaterów ze sławami swoich czasów. Zawisza Czarny ma problemy z gazami. Mikołaj Kopernik, ten „maluśki Mikołajek, co to się ludziska śmieją, że pierwsze jego słowo było mama, drugie papu, a trzecie heliocentryzm" [s. 497]. Jan Gutenberg próbujący zareklamować swój nowy wynalazek i rozpoczyna (genialną!) dyskusję na temat tego, czym może skutkować w przyszłości zbyt szerokie rozprzestrzenienie się słowa pisanego.
Widzę to oczyma duszy mojej. Masowa produkcja papieru, gęsto pokrytego literami. Każdy papier w setkach, a kiedyś, jakby śmiesznie to nie zabrzmiało, może i w tysiącach egzemplarzy. Wszystko po wielokroć powielone i szeroko dostępne. Łgarstwa, brednie, oszczerstwa, paszkwile, donosy, czarna propaganda i schlebiająca motłochowi demagogia. [s. 260]
Takie mrugnięcia okiem do czytelnika, odwołania do współczesności (a może raczej zaczepna z nią polemika?), to jeden z największych atutów Sapkowskiego. I to, w jaki sposób wplata do powieści te cytaty łacińskie, te popisy, odwołania - rubasznie, czasem prześmiewczo, za nic mając jakiś tam styl wysoki! Wielcy rycerze puszczają bąki, a Pieśń nad Pieśniami służy do opisu sceny łóżkowej. Naszych bohaterów też nie wyjęto z eposu rycerskiego ani legend o świętych.

Reinmar z Bielawy, główny bohater, to kochaś, naiwniak, uciekinier i idealista ciągle zgrywający wybawcę. Nic nie idzie zgodnie z jego planem, ciągle się myli, cierpi z miłości i zakochuje na nowo w wielkich błękitnych oczach. Masowo zawodzi się na ludziach. I co raz wpada w jakieś tarapaty, mnożąc liczbę własnych prześladowców. Studiował w Pradze medycynę, gdzie trochę liznął różnych zaklęć i magii. Inaczej jest z Szarlejem - to intelektualista i pragmatyk, dba o swój interes, człowiek pięści, bez skrupułów, ale spod tych pozorów prześwituje oddany druh. Jest też genialny, tajemniczy Samson Miodek - niesamowity łeb o bardzo tępej twarzy i posturze niedźwiedzia, prawdopodobnie jakiś pozaziemski podróżnik. Mnóstwo krwistych postaci męskich. Coś tylko z kobietami sobie Sapkowski nie radzi.

Narrenturm ociera się o kontrowersje, porusza tematy tkliwie, wyraźnie nie lubi Kościoła. Nie znajdziemy to pozytywnych postaci księży (wszyscy to nieroby, chciwcy albo pijani władzą), nikt tu tak na serio nie jest dobrym, miłosiernym chrześcijaninem (nawet nie próbuje). I ta niechęć do jakichś świętości, brukanie cnót i ludzkiego ducha są nie do niezauważenia. Bohaterami Narrenturmu rządzi głównie słabość, osobisty interes, czasem zemsta albo żądza. Mało tu typowej rycerskości, zacnych czynów czy poświęcenia. Żeby dokopać się do jakiejś wrażliwości (a nie czułostkowości, częstej u Reynevana), trzeba kopać głęboko - i przypatrywać się baczniej. Coś tam Sapkowski przemyca. Jednak nie polecam tej powieści komuś szukającemu w prozie wzniosłości, wartości, dram i moralności. Ani tym, którym niezgodność książki z własnymi poglądami uniemożliwia lekturę.

Jaki na razie obraz Narrenturmu wytworzył się Wam w głowach? Osadzony w historii, rubaszny, naszpikowany odwołaniami, zaczepny, pomysłowy... Żeby obraz był pełen, dodajmy jeszcze motywy fantastyczne, humor i gnającą akcję. Magia jest składnikiem świata przedstawionego, który nikogo z bohaterów nie dziwi, choć jest kojarzony z herezją, husytami i złem. Nasz Reinmar plecie nawęzy, żeby znaleźć prawidłową drogę, lata na ławce, spotyka jasnowidzące wiedźmy, używa zaklęć w różnych językach i pichci ziołowe napary. Na Śląsku czai się tajemniczy Pomurnik, a w lesie spotkać można dziwne stworzenia.

Całą zaś fabułę napędza humor, przypadek, widowiskowe akcje i ucieczki, napady, rozlewy krwi i inne przygody. Aż trudno nieraz nadążyć, kto kogo bije i dlaczego. Podczas lektury strasznie myliły mi się imiona, nie pamiętałam, kiedy i w jakich okolicznościach ten spotkał tamtego i czy się lubią, czy nie za bardzo... Wina to natłoku wszystkiego w tej książce czy mojej nieuwagi? Nie rozstrzygnę.

Już ostatnim tchem krótko wyrażę swoje ogólne emocje po lekturze. Jestem pełna podziwu dla pracy, jaką włożyć Sapkowski w tę powieść, jego pomysłowości, oczytania i stylu. Narrenturm nie jest kolejną powiastką, kolejnym czytadłem, który zaraz wyleci z głowy. To książka bardzo charakterystyczna, określona, gęsta, o której chce się dyskutować. Co rusz zaczepiałam siostrę czy chłopaka i rozmawialiśmy o Sapkowskim, Wiedźminie i Trylogii husyckiej. Aż szarpie człowieka od środka, żeby komuś poopowiadać! Za to ode mnie ogromny plus. Pewnych rzeczy jednak nie przeskoczę - mogę sobie to czy tamto doceniać, ale nie będę udawać, że to mój typ literatury. Fabuła specjalnie mnie nie wciągnęła, książkę doczytałam raczej z obowiązku niż szarpiącej mnie ciekawości. Cieszę się, że trochę zakosztowałam stylu Sapkowskiego, że spróbowałam. Sprawdziłam - ok. Wystarczy. Nie ciekawi mnie, co tam dalej się przydarzy Reinmarowi

Może kiedyś wysłucham sobie superprodukcji Wiedźmina czy Trylogii husyckiej, bo słyszałam, że są genialne.

PS. Czyż ten misiek ze zdjęcia nie skrada serc? Co prawda estetyka misia przytulającego książkę nie za bardzo się ma do treści Narrenturmu, ale spuśćmy na to zasłonę milczenia.
PS2. Dopiero kilka dni temu zauważyłam, że ta książka to Narrenturm, a nie NarrenturUm. Przez cały czas dokładałam sobie tam samogłoskę. Całe szczęście, że dostrzegłam omyłkę przed napisaniem recenzji! Bo Narrenturum poszłoby w świat. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Ballady bezludne , Blogger