02 kwietnia

"Czym tak naprawdę jesteśmy, jeśli pozbawi się nas przeszłości?"


W pewnym momencie samobójstwa stały się plagą na masową skalę. Coraz większa ilość nastolatków popada w depresję prowadzącą do chęci niezwłocznego odebrania sobie życia. Nikt nie wie, skąd to się wzięło i jak owa choroba, zasadniczo różniąca się od "zwykłych" samobójstw, jest przenoszona. Znaleziono jednak lek. Każda osoba podejrzana o zarażenie się chorobą zostaje objęta Programem - polega on na wymazywaniu przykrych wspomnień. W efekcie - usunięciu ulega niemal cała przeszłość chorego. Osoba po takim leczeniu co prawda nie pamięta niemal niczego ze swojego dawnego życia i nie kojarzy starych znajomych, ale za to tryska energią, nie ma depresyjnych myśli i nie zamierza popełniać samobójstwa. Tylko czy życie bez przeszłości, bez wiedzy o tym, jakim się było kiedyś, kontrolowanym przez tony leków i czających się za każdym rogiem strażników, można nazwać szczęśliwym?

Sloane ma siedemnaście lat. Od depresji chroni ją tylko związek z Jamesem - razem mają nadzieję, że Program nie dosięgnie ich, zanim staną się pełnoletni. Żyją jednak w przygnębieniu, a wszystkie "negatywne" emocje - smutek, złość, rozczarowanie - muszą ukrywać. Rodzice Sloane panicznie boją się, że ich córka mogłaby popełnić samobójstwa - tak jak jej brat kilka lat wcześniej.

<Tu miał się znaleźć jakiś mądry cytat z książki, ale żadnego takiego nie znalazłam. Ciekawe czemu...?>

Zdecydowanie największym atutem Plagi samobójców jest to, że wciąga. Może część z Was stwierdzi, że to za mało i że jeśli szybko płynąca akcja jest najlepszym, co ta książka oferuje, to nie warto nawet jej zaczynać. Nie w tym sęk - celem tej książki jest taka manipulacja czytelnikiem, aby go połknąć, wstrzyknąć trochę emocji (starannie budowanych), i skłonić go do kibicowania wątkowi romantycznemu.Wszystkie te cele w moim przypadku zostały zrealizowane. Jest to więc powieść skuteczna, jeśli chodzi o odmóżdżenie i skłanianie młodych czytelniczek do wzdychania (bo i jakże tu znaleźć tego mi przeznaczonego, myślą sobie drogie panie). Nie będę się nad tym dłużej rozwodzić - chciałam tylko podkreślić (jak zresztą przy co drugiej mojej recenzji młodzieżówek), że zawsze podchodzę do tego typu książek z dystansem. Nie szukam w nich nie wiadomo czego. Czysta rozrywka. Tak na to patrząc - Plaga samobójców jest całkiem przyjemną powieścią.

Świat wykreowany przez panią Young automatycznie przywodzi na myśl dziełka pokroju Niezgodnej i Delirium - aby uwolnić społeczeństwo od jakiegoś problemu, wprowadza się sztuczny ład, manipuluje się uczuciami, pamięcią, ogólnie życiem obywateli, ale ów porządek okazuje się mniej różowy, niż zakładano. Ponieważ ludzie są kontrolowani i źle im z tym, znajdują się buntownicy - trylogię ciągnie się, aż stare rządy zostaną obalone, a główna bohaterka połączy się na zawsze ze swym ukochanym. Happy end. (Ok, z tego co wiem, Niezgodna kończy się akurat zgoła inaczej, ale to szczególik i małe odstępstwo od schematu. Ogólnie zawsze chodzi o to samo.) Nie wiem, jak będzie w przypadku Plagi samobójców, ale zapowiada się na coś w tym guście. Trzeba jednak przyznać, że pomysł jest ciekawy, a problem tożsamości człowieka bez pamięci - dość zastanawiający.

Autorka stawia w swojej powieści różne pytania. Czy to, kim jesteśmy, zależy jedynie od środowiska, w którym żyjemy i ludzi, których spotykamy, czy może mamy w sobie coś wrodzonego, co zawsze gdzieś tam z nas wylezie, nawet, jeśli usunie się nam pamięć? Bratnie dusze - istnieje coś takiego? Jak daleko można zajść, aby uratować człowieka przed śmiercią, wyleczyć go? Czy można być szczęśliwym i żyć bez cierpienia? Można się z góry domyśleć, jakie odpowiedzi będą padać. Romantyczne.

Plagę samobójców się pożera - 450 stron niezachwianego skupienia, wlepiania oczysk w kolejne strony, aż się skończy, aż będzie wiadomo, czy Sloane i Jamesowi się powiedzie! Jest tu dużo dramatów, wyciskaczy łez, tanich chwytów, schematów, nawet i trójkąt po drodze się napatoczył. Jasne, że tak. Nie jest to sposób na rozrywkę wysokich lotów - raczej papierowy odpowiednik jakiegoś przyjemnego filmu science-fiction z mocno zarysowanym wątkiem romantycznym. Różnica tkwi w tym, że na książkę trzeba poświęcić więcej czasów (i można przemycać ją pod ławką na lekcji lub zabrać do autobusu). Jeszcze jedno - książka mocniej działa na wyobraźnię i na dłużej angażuje. Sama z pewnym zaskoczeniem muszę stwierdzić, że po skończonej lekturze wracałam jeszcze myślami do pokręconego świata przyszłości, w którym aby ocalić ludzkie życie, niszczy się je.

Bohaterowie są rzecz jasna mdli. Sloane zmienia się pod wpływem otoczenia nie do poznania i niczym nadzwyczajnym się nie wyróżnia (choć autorka natarczywie stara się nam pokazać, że jest wyjątkowa. Ale w czym niby?). Jej chłoptaś tak samo - niby tam mu przypisuje się poczucie humoru i bardziej surowy sposób bycia, ale dowcip opowiedzieć może każdy, to jeszcze nie stwarza barwnego bohatera. Buntownicza Lacey była nudna - typowa. Rodzice Sloane głupi. Realm jest tym bohaterem, który nieco od reszty wystaje - jest niejednoznaczny, tajemniczy (co prawda od razu go rozgryzłam, ale...). Ma w sobie nieco więcej iskry i emocji. To ten bohater, o którym nie można jednoznacznie powiedzieć: dobry, zły.

Moje słowa mogą brzmieć nieco ironicznie, może prześmiewczo - pomyślicie sobie, że ta książka nie podobała mi się. Ależ nie, naprawdę mi się podobała! Z czystym sercem mogę powiedzieć, że jak na młodzieżówkę jest bardzo dobra. Pochłania, angażuje, zachęca. Świat wykreowany przez autorkę jest całkiem spójny i logiczny, a choć bohaterowie nie zachwycają, to i tak się im kibicuje. Przyznaję jednak, że podczas czytania Plaga samobójców wydawała mi się bardziej niezwykła, niż po kilku dniach od jej skończenia - kiedy emocje się ulotną, zapomina się, czym się tak zachwycało. Do drugiej części już mnie nie ciągnie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Ballady bezludne , Blogger