13 maja

Książki, których nie lubię, choć wielu za nimi szaleje. Wiedźmin, Cień wiatru, Twardoch, Małecki, Normalni ludzie

Są takie książki, na których widok przewracam oczami, których pozytywne recenzje w necie jakoś tak mnie dziwią. Po prostu. I to pytanie z tyłu głowy, nieco żałosne i egocentryczne: Czemu te książki mają tylu fanów?! Ja wiem, że możecie uznać mnie za snobkę, bo o gustach się nie dyskutuje, a ja tu czyjeś próbuję ośmieszać, ale nie w tym rzecz. Z bólem serca, bo co mam kłamać, przyjmuję do wiadomości, że te straszne, okropne książki się komuś podobają. Muszę pogodzić się z tym przykrym faktem, że nie wszyscy obdarzeni są tak dobrym gustem jak ja. Rozumiem, serio. Zero pogardy. Mówi się trudno, biedni śmiertelnicy. Jestem wybrańcem. Noszę swe brzemię. Cierpię za miliony…

A tak serio, na nikogo z góry nie patrzę, że te książki lubi, bez fochów proszę! Dajcie znać, jakie sami macie zdanie na temat poniższych pozycji, i czy macie takie książki, które - pomimo swej popularności - Wam się nie podobały.



Saga o wiedźminie Andrzeja Sapkowskiego

Na fali popularności Wiedźmina – gier, serialu, książek – sama postanowiłam wrócić do serii o Geralcie z Rivii. Dawno temu jako dziewczę nastoletnie czytałam Krew elfów i wydawało mi się ok. Teraz odsłuchałam w audiobooku dwa tomy opowiadań Sapkowskiego: Ostatnie życzenie i Miecz przeznaczenia, które rozpoczynają sagę. Było to bardzo żenujące przeżycie…

Po pierwsze, styl Sapkowskiego i dziwaczna konstrukcja jego opowiadań. Prawie wszystko odbywa się tu w dialogach w stylu: a pamiętasz, jak byliśmy tu i zrobiliśmy to, po których to słowach następuje barwna opowieść o jakimś wydarzeniu. Mało akcji, dużo gadania. W pierwszym tomie (w zasadzie dość przyjemnym do czytania) jeszcze tak to nie razi, prawdziwy dramat zaczyna się w Mieczu przeznaczenia. Bardzo dużo wzniosłych gadek, moralizowania, powtarzania w nieskończoność tytułu opowiadania (?!!). Jeśli więc opowiadanie nazywa się Wieczny ogień, słowa te padają w tekście średnio dwa razy na stronę… Po co?!

Po drugie, dziwne obsesje Sapkowskiego. Geralt ciągle milczy, a Yennefer pachnie bzem i agrestem, bzem i agrestem, BZEM i AGRESTEM. Wiele jest „popisowych” scen krasomówstwa rodem z gimnazjum. No i odwołania do baśni – z początku zabawne, a potem coraz bardziej oczywiste i żenujące (opowiadaniem o syrence najwyraźniej to pokazuje).

Na koniec gwóźdź do trumny – to, co wzbudzało we mnie szewską pasję, krzyki i kończyło się siniakami na czole. Kobiety. Ja wiem, że wiele osób lubi humor Sapkowskiego, tę rubaszność i traktowanie każdej pojawiającej się w historii kobiety jak dziwki. Mnie to nie pasuje. Niemal każdą niewiastę sprowadza się tu do stereotypów, ciała, seksu i miłości. W tej kolejności. Yennefer – niby wyzwolona, ale jak ją przywiążą, to piszczy jak dziecko z piersią na wierzchu… Essi – miała potencjał, ale w końcu skończyła w łóżku ze starym dziadem, przed którym korzyła się (niby z miłości) po jednym dniu znajomości… Wszystkie pannice traktowane jak przedmioty przez niby zabawnego, a tak naprawdę obrzydliwie seksistowskiego Jaskra (nie cierpię go, irytujący i płytki jak kałuża). Każda kobieta, której najważniejszymi cechami były obfite piersi i okrągły tyłeczek… Liczę jedynie na małą Ciri.

Wiecie co? Serial jest sto razy lepszy. Serial polecam.

Cień wiatru Carlosa Ruiza Zafóna

Bardzo rzadko natrafiam na negatywne opinie tej książki i trochę to rozumiem. Historia jest bardzo wciągająca pomimo objętości, ma ciekawy klimat, taki niby mroczny. Wszystko inne jednak w tej powieści jak dla mnie leży i kwiczy.

Fabuła jest niesamowicie przewidywalna i pełna tanich chwytów rodem z telenoweli. Wiecie, ten typ hiperbolizowanej historii, w której niby wątków fantastycznych czy magicznych nie ma, ale za to z kapelusza co chwilę wyskakują zaginieni bracia bliźniacy i amnezje… Nie wiem, czy to jest wada tej książki – raczej nie, sama po prostu nie czuję się przekonana do tego typu udramatyzowanych sensacji. Lubię realistyczne opowieści, lubię też całkiem zwariowane i groteskowe – Cień wiatru jednak próbuje balansować gdzieś na granicy. Tego nie lubię. Zwłaszcza, jak wszystko utrzymane jest w tak poważnym, pełnym grozy (ekhm…) tonie.

Bohaterowie i dialogi są tu jakieś takie miałkie, pozowane, a relacje – bez sensu. Podczas lektury głównie marszczyłam czoło i wzdychałam. Nie wczułam się w klimat. Jako ciekawostkę mogę powiedzieć, że za dzieciaka czytałam Pałac północy Zafóna, który wtedy bardzo mi się podobał. Nie wiem, jak byłoby teraz.

Jeśli chcecie przeczytać moją pełną recenzję Cienia wiatru, odsyłam tutaj.

Król Szczepana Twardocha

Ależ ja cierpiałam na tej książce! Nawet jeśli Twardoch pisze sprawnie, składnie i po prostu nieźle, to osobiście jestem wielką antyfanką jego stylu. Już tłumaczę.

Bardzo nie lubię takiej „męskiej” prozy. Piszę „męskiej” w cudzysłowie, bo Król to jak dla mnie historia o patologicznej, toksycznej męskości. Banda osiłków i gburów myśli, że wszystko się im należy i że są jakimiś panami świata. Ich główne zajęcia to: mordobicia, przeklinanie, palenie, robienie scen i uprawianie seksu (ze „swoimi” kobietami czy też prostytutkami). Twardoch próbuje do tej obrzydliwej historii dopisywać jakiś morał, że to opowieść o niesprawiedliwości, Żydach i wojnie. Guzik prawda. Gdyby przeniósł tę fabułę do innego świata, który akurat nie wisi na skraju wojny, Król byłby o niczym.

Nie widzę w tym ani prawdy, ani odkrywczości, ani dosadności. To, że się w książce leją i zabijają, nie znaczy, że książka ta opisuje prawdziwe, okrutne realia i otwiera oczy na brutalną rzeczywistość. Nie brałabym nic z tej książki na poważnie. Można przesadzać cukierkowo, wybielając świat i ludzi – a można robić to, co Twardoch. Przesadzać w drugą stronę.

Kolejny raz muszę się również poskarżyć na postacie kobiece, które funkcjonują u Twardocha tylko w odniesieniu do mężczyzn – jako partnerki, żony i córki. Wszystkie są upadlane i żenująco proszą się o męską atencję. Bez powodu. Ich ideałem jest Szapiro – znienawidzony przeze mnie bohater. Tak, jestem czuła na kwestie kobiece w powieściach. Nie podoba mi się, że Król, książka współczesna, zbiera taki aplauz za przedstawianie i propagowanie tak obrzydliwych bohaterów (a niekoniecznie przedstawianych w złym świetle!) i postaw.

Oczywiście to moja opinia – zresztą bardzo subiektywna, wynikająca z moich predyspozycji czytelniczych i wielkiej, ogromnej niechęci do „męskiego”, a tak naprawdę po prostu brutalizowanego pisania.

Rdza Jakuba Małeckiego

Ta książka wzbudza we mnie najmniej negatywne i burzliwe emocje wśród pozycji w tym wpisie, ale też zdecydowanie nie skradła mojego serca. Z prostego powodu – nie lubię, gdy autor wszelkimi możliwymi środkami próbuje wycisnąć ze mnie łzy.

Oto co dzieje się w Rdzy: wojna, gwałty, samobójstwa, zagłada, wypadki samochodowe, patologiczne rodzicielstwo, depresje, gnębienie, zabijanie małych kotków, choroby, kalectwo, sieroctwo, nieszczęśliwe miłości, przemoc domowa, samotność. Smutek, smutek i jeszcze raz smutek. Naprawdę, nie żartuję – to wszystko ma miejsce w tej dość niegrubej książce.

Wszyscy bohaterowie są niespełnieni i nieszczęśliwi, a ich marzenia i działania kończą się na ogół klęską. Nie ma w ich historiach równowagi, oddechu, otuchy, nic. Pewnie już po samym tym poście zorientowaliście się, że jedną z rzeczy, których w książkach nie lubię najbardziej, jest właśnie takie dramatyzowanie i przedstawianie całego świata jako do szpiku kości złego i beznadziejnego. Tym bardziej, jeśli taka pisanina smutków do niczego nie prowadzi.

Nie mówiąc o tym, jak mieszane mam odczucia do fabuł umieszczonych w czasie II wojny światowej, których autorami są osoby niemające pojęcia o wojnie. Tani chwyt. 

Normalni ludzie Sally Rooney

Żeby nie było, że hejtuję tylko literaturę pisaną przez mężczyzn, na dokładkę dorzucę jeszcze jedną, dość znaną powieść autorstwa kobiety. Na Normalnych ludzi w tamtym roku wybuchł jakiś szał. Przeczytałam i powiem tak – ta książka jest przede wszystkim strasznie nijaka.

Nic tu nie zaiskrzyło. Bohaterowie są niespójni i płascy. Ich relacje nieżyciowe - mówię to wbrew temu. co czytałam w wielu różnych recenzjach. Fabuła nudna. A co najgorsze - o niczym. Autorka zahacza o różne ważne tematy, ale żadnego ani nie analizuje, ani nie zatrzymuje się na nim na dłużej. Relację głównych bohaterów nazwałabym toksyczną, zresztą z większością relacji w tej książce coś jest mocno nie halo. 

Mocno nie rozumiem fenomenu tej powieści. Nie widzę w niej absolutnie nic ciekawego czy wartościowego. Serialu nie widziałam, ale raczej nie będę tego zmieniać. Moją pełną recenzję Normalnych ludzi możecie przeczytać tutaj

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Ballady bezludne , Blogger