14 lipca

Przejmująca niesprawiedliwość. Kiepskie macierzyństwo. Włoskie szpilki Tulli


Wypożyczając Włoskie szpilki z biblioteki, nie wiedziałam nic ani o książce, ani jej autorce. Okładka mówi - nagrody, takie siakie, odważna proza, przetłumaczona na tyle języków... Zaczęłam czytać podekscytowana, z dobrą myślą. Pierwszy rozdział: no nieźle, znakomite pióro. Drugi rozdział - nie za smutno? Zmarszczone brwi. Zmarszczony nosek. Skrzywione usta. W końcu - totalne skupienie na słowach, zachwyt formą i emocje. Niesamowicie intensywna opowieść. O nieprzystawaniu i przewlekłym, nieuleczalnym skrzywdzeniu. 

Bezimienna bohaterka i narratorka jest córką Polki i Włocha. Jako dziewczynka jeździ(ła) do Mediolanu tylko w wakacje. Innym trudno pojąć, dlaczego mając przepustkę za żelazną kurtynę, nie wyjadą z Polski całą rodziną na stałe? Wojna. Komunizm. Teraźniejszość. To nie linearna historia, to sieć relacji, zdarzeń i wspomnień, przeszłość istniejąca w teraźniejszości, i chwila obecna sięgająca tego, co dawne. Postępowanie i cofanie się. Głównie cofanie. Los, który człowiekiem targa, który jest pustoszeniem, nie żadnym rozwojem. Matka i jej mgliste wspomnienia wojenne. Traumy, a raczej przykrości dzieciństwa. Wreszcie opieka nad znikającą pamięcią. 

Słowem, genialna wyobraźnia narracyjna. Znać mistrzynię prozy, sporo naprawdę ciekawych zabiegów fabularnych. Szanuję. Nie są to puste eksperymenty z formą, które niczemu nie służą, a jedynie w taki czy inny sposób szokują, łechtają spragnione czegoś nowego umysły literatów. Tulli waży słowa, buduje nimi emocje, pozwala się zadumać. Na pewno znacie to uczucie zamulenia, które przyczepia się do nas po lekturze niektórych książek - kiedy patrzy się pusto w przestrzeń i myśli. I nie są to w żadnym razie myśli skonkretyzowane, ułożone i oczywiste, raczej stan ogólnego, wrażeniowego zamyślenia. Tak czuję się po Włoskich szpilkach

To nie jest przyjemna lektura, choć też nie traumatyczna. We mnie zawsze niezgodę budzi przedstawienie życie ludzkiego jako pasma tragedii, bólu i rozczarowania, w którym inni są tymi złymi, obojętnymi, nie dającymi wsparcia - a taka jest książka Tulli. Na próżno szukać w niej "ludzi dobrej woli", radości, choćby krótkotrwałej, nadziei i pozytywnych aspektów. Smutek. Żałość. Szarość. Przez to już miałam zamiar porzucić lekturę w połowie - nie mam zamiaru bez celu się dołować. Na szczęście to tylko 143 strony, które minęły, zanim na serio zaczęłam myśleć o przerwaniu czytania. Najbardziej uderzyły mnie opisy dzieciństwa bohaterki. Nieobecnej matki, która jest przeciwko własnemu dziecku. Poczucia osamotnienia. Nieustających, małych przykrości powodujących ciągłą bezsenność:
Niezbyt dobrze wiedziała, kim jest i nie znała słów, którymi zdołałaby opisać swoje położenie. Bo przecież nie działa jej się żadna krzywda. Z przykrości znała tylko te drobne. Dużo drobnych przykrości. (...) Tkwiła w kłopotach, ale nie dramatycznych, raczej przewlekłych jak nieuleczalna choroba, do której trzeba się przyzwyczaić, bo nie ma innego wyjścia. [s. 114]
Mniej by bolały wielkie tragedie i dramatyzm jak w filmie. Bo na takie drobne nieprzyjemności - nie zawsze jest lekarstwo. Przynajmniej według Tulli. Jej historią, jej bohaterką rządzi krzywda. Jak już mówiłam - nie ma we mnie zgody na taką wizję świata, ale też nie o to chodzi w literaturze, żeby odwzorowywać rzeczywistość kropka w kropkę. Nie wiem, w jaki świat wierzy autorka i czy sama patrzy na niego tak szaro i przykro. I nie o to chodzi, żebym to roztrząsała i na zasadzie takich gdybań oceniała, czy książka jest wartościowa, czy nie. Wiem, że przez tę może hiperbolizację smutku mnie poruszyła, skłoniła do myślenia o ludziach marginesu. Tych zawsze siedzących samotnie na korytarzach, z którymi nie chcemy się zadawać, bo są jacyś dziwni. Pokazała mi własną skłonność do izolowania się od Innego, nieprzystającego do mojego życia. Krzywdę, jaką wyrządzić mogą małe złośliwości i niecierpliwość. Oczekiwanie od dziecka przekraczania własnych granic - których nie umie pokonać, nie ze złośliwości czy lenistwa, po prostu z niemocy: 
Po tej lekcji wiedziałam już na pewno, że kształt kółeczek i laseczek nie zależy od mojej dobrej woli. I w zimnym błysku jasności zgadłam, że odtąd już zawsze będę odpowiadać za rzeczy, na które nie mam wpływu. Z dnia na dzień stałam się kimś, kogo wcześniej nie było. Kimś z kreską przy nazwisku. [s. 84]
Tematy nauczania i sposobu traktowania młodych ludzi są mi bliskie, bo prawdopodobnie sama w przyszłości będę nauczycielką - i nie chciałabym niechcący zostać niczym katem. A niestety nasz system szkolnictwa zdaje się nieraz popierać wykluczenia, ocenianie przez pryzmat zdolności, postępów, umiejętności. Może czasem warto spojrzeć na człowieka i zauważyć jego ludzką niemoc. I zamiast ją karać, to starać się zrozumieć i nie naciskać. To właśnie robi Tulli. Wzbudza w nas współczucie i niezgodę na osamotnienie. 

Niezwykle intrygującą postacią jest matka bohaterki. Niewiele się o niej dowiadujemy. A to, co widzimy, nie nastraja optymistycznie. Oschłość. Powojenna trauma. Wewnętrzna pustka. Emocjonalny mur, który negatywnie wpływa na jej córkę, pozostającą bez wsparcia nawet najbliższej rodziny. Naprawdę bardzo to wszystko smutne i dołujące... Ten brak wiary w świat i przede wszystkim chęć zaistnienia w normalności "tych lepszych": 
(...) wykreśliłaby po kolei każdą swoją cechę, żeby zatrzeć ślady. Każdą swoją myśl zastąpiłaby przeciwmyślą, każde uczucie przeciwuczuciem. Całą treść swojego życia zastąpiłaby przeciwtreścią. Było to rozwiązanie lepsze do niewidzialności, lepsze od rozpłynięcia się w powietrzu. [s. 102]
To niesamowite, jak w trakcie czytania zmieniała się moja opinia o Włoskich szpilkach. Tak naprawdę czym dłużej o nich myślę i piszę, tym bardziej mi się podobają. Prostota, wyczucie, unikalny styl, brak banału, ukłucia smutku, które skłaniają do refleksji. Przepiękny przykład prozy emocjonalnej, ale nie sentymentalnej. Po prostu genialnie napisane. Na pewno jeszcze wrócę do tej autorki. 

Włoskie szpilki Magdaleny Tulli, Wydawnictwo Nisza, Warszawa 2011.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Ballady bezludne , Blogger